piątek, 28 listopada 2014

Rodział 3. część druga.



- Babciu – zaczęłam, kiedy mnie puściła i spojrzała wrogo na Daniela. – Babciu to ja na niego wpadłam – wytłumaczyłam, a ona spojrzała na mnie uważnie. – To nie jego wina. Naprawdę..

Babcia wzruszyła ramionami i odgoniła bliźniaków. Ruszyłyśmy w stronę głównego wejścia. Pamiętam, że kiedy byłam mała przed pierwszą wizytą w akademii wyobrażałam ją sobie jak pokazują w bajkach. Na lekcjach ćwiczą tylko magię, na przerwach też tak sobie wyobrażałam prawdziwą szkołę magii. Lecz z tą było troszkę inaczej. Na lekcjach owszem ćwiczyli magię i poznawali nowe zaklęcia lecz tylko dwa razy w tygodniu. Reszta zajęć była przeznaczona na: teoria, pradawny język białych czarowników i lekcje jak w normalnym liceum. Kiedy pierwszy raz wjeżdżałam na terytorium akademii wszystko wydawało mi się niezwykle magiczne nawet kwiaty, które tato mi podarował. Wiedziałam, że ta szkoła to największy skarb jaki moja babcia chroniła, zaraz po niej jestem ja. Kiedy byłyśmy centralnie przed drzwiami, a babcia położyła dłoń na klamce zamknęłam oczy, gdy usłyszałam zgrzyt postąpiłam trzy kroki  do przodu. Otworzyłam pierw jedno oko, a kiedy zauważyłam te same rozległe, czarne schody otworzyłam szeroko oczy. Otaczały mnie kolory czerwieni, brązu i czerni. Były to kolory, które Izabel ustanowiła za kolory naszego gatunku. Na ścianie po mojej prawej wisiały portrety moich przodków. Podeszłam do nich i zauważyłam portret mojej babci wiedziałam, że i ja kiedyś tam zawisnę. Obejrzałam się na babcie, ale zamiast jej zauważyłam Dylana. Co on tu do diabła robił? Uśmiechnął się drwiąco i kiwnął na mnie, zbliżyłam się do niego i momentalnie zauważyłam za nim moją walizkę.

- No to Aga – zaczął z jeszcze większym uśmiechem. – Jak ci się podoba szkoła? – spytał i mrugnął do mnie. Tak, mrugnął. – A może jak ci się podobają faceci? Hm?

Wkurzała mnie jego pewność siebie, ale zarazem ciągnęło mnie do niego. Patrzał na mnie wyczekująco, więc nie zamierzałam dać mu do zrozumienia, że się przy nim krępuje.

- Och, wiesz nie zauważyłam nikogo interesującego.

Kłamstwo. Nie byłam osobą, która kłamie, ale dla moich racji zawsze znalazło się miejsce na małe kłamstewko. Dylan zaśmiał się drwiąco i chwycił mnie za rękę po czym pociągnął za sobą po schodach. Chciałam krzyknąć, że nie zabraliśmy mojej walizki, ale jak się obejrzałam nie było jej gdzie przed chwilą stała. No tak. Magia. Kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami z numerem 199 Dylan uśmiechnął się zadowolony. Odwrócił się i stanęliśmy tak blisko siebie, że aż dziwne, że dzieliła nas jakakolwiek przestrzeń. Nagle poczułam, że Dylan zatracił się w moich oczach i przez chwilę myślałam, że mnie pocałuje. On jednak tylko dmuchnął w moją grzywkę i odwrócił się do mnie plecami. Nacisnął klamkę i drzwi z cichym skrzypieniem otworzyły się. Zrobił mi miejsce i wskazał ruchem ręki, że mam wejść posłusznie zrobiłam kilka kroków i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć drzwi się zatrzasnęły, a Dylan stanął obok mnie. Mój pokój był cudowny! Przez chwilę miałam wrażenie, że znajduję się w domu, gdzie nic mi nie grozi, że za chwilę usłyszę przekręcane klucze w drzwiach i za razem szczekanie Kiry jak i śmiech mamy. Dylan chyba zauważył, że byłam zaskoczona bo ze śmiechem rzucił się na łóżko i spojrzał na mnie.

- I co? Odebrało mowę?

Spytał lecz nie zamierzałam mu odpowiedzieć. Byłam u siebie. Mój pokój był moim schronieniem. Od zawsze chowałam się pod kołdrą, kiedy coś poszło mi źle lecz od śmierci taty to nie był tylko zwykły pokój, był to mój bilet na inną planetę. Bilet, który dawał mi możliwość pokonania wszystkich trudności. Był to mój odwet. Na ścianach były wszystkie zdjęcia jakie zrobiłam w całym moim życiu. Nie posiadałam się z radości, że wraz ze mną przybył mój pokój. Dylan najwyraźniej zauważył, że nie zwracam na niego uwagi bo opuścił mój pokój. Podeszłam do łóżka i lekko na nie odpadłam, wciągnęłam zimne powietrze do płuc i wypełnił je zapach lawendy. Dokładnie tak jakbym była u siebie w pokoju. Nagle naszła mnie ochota sprawdzenia, czy na suficie są moje gwiazdy, które poprzyklejałam, kiedy byłam mała. Były. Tak jak i napis ,, La stella della vita”*, który napisał tato, kiedy byłam chora. Powiedział, że będzie mnie strzec i nigdy nie pozwoli abym cierpiała. Na myśl o tacie łzy popłynęły samowolnie. Nigdy nie chciałam go stracić, ale najwyraźniej los się nikogo o nic nie pytał. Babcia powiedziała, że tato zginął w słusznej sprawie, ale czasami mi go brakowało. Kiedy myślałam o tacie zawsze czułam, że tak nie miało być, że coś poszło nie tak. I obiecałam sobie, że odkryję co.





* z włoskiego ,,Gwiazda życia”

2 komentarze:

  1. Ysz ! Nie wiem co mam napisać w tym komentarzu więc napisze to co mi przyjdzie do głowy :Rozdział jest zarąbisty ! Bardzo mi się podoba. Kiedy będzie następny rozdział ? Pozdrawiam Louise

    OdpowiedzUsuń
  2. Zarąbiste, cudne, czadowe, :* ,supcio i extra!

    OdpowiedzUsuń