Rozdział 18
- Jezu, Daniel to naprawdę ty? –
szepczę.
Słyszę głos, jest mi obcy. Nagle przypominam
sobie, że przecież jestem w ciele Igi. Uświadamiam sobie, że kiedy dowiedziałam
się, że Daniel i Dylan zostali porwani niewiadomo, jak znalazłam się w
bibliotece i szukałam sposobu aby ich uwolnić. Wtedy był to dla mnie priorytet,
ale Olek i Zuza wytłumaczyli mi, że tak nic nie załatwię i że wiedzą jak mogę się
z nimi skontaktować. Niezwłocznie ukryliśmy się w moim pokoju i mój przyjaciel
pokazał mi zaklęcie, które muszę wymówić, żeby znaleźć się w ciele Igi.
Niestety wiązało się to z tym, że musiałam rozciąć sobie nadgarstek i pozwolić
aby krew spłynęła na wcześniej przygotowane lustro. Kiedy nie było już widać powierzchni
lustra, tylko wielką plamę z krwi Olek nakazał mi aby wypowiedziała zaklęcie,
trzymając dłonie zanurzone w mojej własnej, wcześniej wylanej, krwi. Zaklęcie
brzmiało tak: ,, En el cuerpo de su tía encontrar consuelo que quiero!*”. Gdy
je wymówiłam krew zaczęła wrzeć, a moje dłonie stanęły w płomieniach. Po chwili
widziałam ciemne pomieszczenie i słyszałam ciężki oddechy. Minęło trochę czasu zanim
moje oczy na powrót odzyskały widok na świat. Widziałam przed sobą osobę,
której dawno nie widziałam. Daniel. Jak go tylko zobaczyłam moje ciało przeszył
ogromny dreszcz, moje serce wołało o to aby mnie pocałował. Lecz wiedziałam, że
to niemożliwe, bo nie jestem w swoim ciele. Ale jedno mnie zastanawiało. Jak to
możliwe, że moje serce coś do niego poczuło jeśli wcale nie byłam w swoim
ciele?
Daniel i Dylan patrzeli na mnie
zdziwieni. Najwyraźniej nikt im jeszcze nie powiedział, że coś takiego jest
możliwe. Tylko mój tata wiedział co się dzieje i na jego wargach widniał
uśmiech, który zawsze dawał mi iskierkę nadziei. Chciałam go przytulić, ale coś
mi się zdaje, że niebyły to dobry pomysł. Spojrzałam z powrotem na Daniela, w
jego oczach kryła się rozpacz, która jest wetknięta za mur obronny. Nie mam
pojęcia skąd wiedziałam, że to rozpacz. Po prostu wiedziałam. I tyle. Chciałam,
żeby coś powiedział. Cokolwiek. Mógłby na mnie nawrzeszczeć za to, że jestem
nieodpowiedzialną smarkulą, która wpakowała ich do jakiejś spleśniałej piwnicy.
Ale on nic nie powiedział. Tylko patrzył na mnie tym wzrokiem, który wbija mi
kolejne małe igiełki w serce.
- Daniel – zaczęłam drżącym głosem, a
on na dźwięk Igi głosu wzdrygnął się. Zapewne nie było dla niego przyjemne
słyszeć w jaki sposób obca kobieta wymawia jego imię. – Daniel to naprawdę ja.
Agnieszka. Jestem w ciele Igi, to jest możliwe – powiedziałam, ale on nadal
patrzył tym pustym, żałosnym wzrokiem. – Proszę cię… Daj mi szansę, żeby ci to
wytłumaczyć…
Przerwałam bo nie byłam w stanie już nic
więcej powiedzieć. Spodziewałam się, że to tato stanie po mojej stronie, ale
niestety tak się nie stało. To Dylan pacnął swojego brata w tył głowy i
spojrzał na niego jak na skończonego kretyna.
- Idioto to ona – mówi, a ja mam
ochotę do niego podpełznąć i go przytulić. – To jest ta twoja Agnieszka, o
której smęcisz od samego rana do późnego wieczoru: ,,Och, a jeśli ona mnie już
nie kocha? Jeżeli jest dla mnie za dobra? A jak ten fagas Olek to jej nowy
chłopak?” – Dylan naśladuje swojego brata z pogardą w głosie. – No weź kurde,
przestań się zadręczać i powiedz jej, że ją kochasz i tym podobne, a ona nam
pomoże się wydostać z tej wkurwiającej piwnicy. Szczerze mówiąc mam dosyć tego
pieprzonego siedzenia w jednej pozycji.
Danielem wzdryga długi spazm śmiechu.
Przepraszam, że co? No rozumiem, że to co powiedział Dylan jest troszkę
zabawne, ale żeby zaraz tak się śmiać jakby się zobaczyło słonia tańczącego na
róże? Serio? Daniel mruga do mnie porozumiewawczo i kładzie się na plecy po
czym przeciągle wzdycha.
Chrząkam, ale Daniel ani na chwilę na
mnie nie spojrzał. Cały czas wzdycha przeciągle. O co mu do cholery chodzi?
Patrzę, patrzę, patrzę i już wiem.
- Posłuchajcie mnie – zaczynam, a
Daniel przestaje wzdychać. Aha okej. – Nie mamy zielonego pojęcia jak was stąd
wydostać, ale jest jeden plus. Rosnę w siłach. Normalnie, żeby się tu znaleźć
powinnam poprosić o pomoc najpotężniejszą z naszego gatunku… Jednakże moja moc
rośnie coraz bardziej i sama mogłam się tu przenieść. Oczywiście to zaklęcie
jest bolesne i moje dłoń teraz zapewne są całe w płomieniach, ale czego się nie
robi dla osób, które się kocha. – Patrzę na Daniela i widzę troskę zmieszaną z
przerażeniem w jego oczach. To słodkie, że się o mnie boi i martwi. - No i wracając. Nie odpuszczę, dopóki was stąd
nie wyciągnę. Nawet jeśli wiąże się to z tym, że nie będę w ogóle spać to i tak
będę szukać jakiegoś sposobu…
Niestety nie dokończyłam bo jedna z
ścian nagle rozpadła się w drobny pył. Chwilę później dało się usłyszeć wycie
wilków. O rany. To oni. Naprawdę oni. Legendarna wataha Saomi. Wytężyłam słuch
i usłyszałam śmiechy i przechwałki. Nagle w zasięgu naszego wzroku pojawiła się
grupka ludzi i druga grupka likantropów. Stanęli przed nami i grupa wilkołaków
zaczęła się przemieniać w ludzi. Jeden, największy, z nich podszedł do mnie i
spojrzał zaskoczony.
- To ty jesteś Agnieszka? Jesteś tu jedyna
z tych facetów - powiedział i zaczął się śmiać. - Przyszliśmy cię zabrać do naszego wodza. Coś zakłóca
spokój. Tym czymś jesteś ty.