wtorek, 17 listopada 2015

DRUGA CZĘŚĆ. Rozdział 34.



Hej. Minął dokładny rok od założenia bloga. Mam nadzieję, że przez kolejny rok będzie taka aktywność, jaka była teraz. Zaczyna się właśnie druga część książki. Miłego czytania!!!

DRUGA CZĘŚĆ

Rozdział 34.


Minęły cztery miesiące odkąd odbiliśmy naszych z rąk czarnych. Wtedy też zabiłam Sebastiana, byłego najpotężniejszego z rodu czarnych czarowników. Od tamtego dnia żyjemy w niepokoju. Boimy się, że napadnie nas Adam ze swoją armią w poszukiwaniu zemsty. Niestety nie mamy wiedzy o tym, jak zareagował na wieść o swoim ojcu. Baliśmy się, że nie czekając ani chwili nas zaatakuje. A tutaj, minęły już cztery długie miesiące i nasz przeciwnik nie dał znaku życia. Moi znajomi cieszyli się z tego powodu, ale ja wyczuwałam tutaj spisek. Coś było zdecydowanie nie tak. Zbyt dobrze znałam Adama. Wiedziałam, jak bardzo kochał swojego psychopatycznego ojca. I byłam pewna, że nie zostawi tej sprawy. On musiał wygrać. Takie było jego przekonanie. I chciał nam dowieźć swoich racji. Dlatego podejrzewałam, że planuje zemstę, jakiej świat nie widział. Tylko po to abym poczuła, jak to jest naprawdę cierpieć. Był cwanym zawodnikiem, którego nie sposób przewidzieć. Przez ten czas wiele zmieniło się w akademii. Nikt nie może bez pozwolenia mojego i mojej babci opuścić terenu szkoły. Jeżeli jednak ominie nasz zakaz, zostanie poddany kwarantannie. Nie mogliśmy mieć pewności, czy każdy z uczniów, personelu szkoły jest tym, za kogo się podaje. Nikt nikomu nie ufał. I każdy to rozumiał.
Wrzesień, na dworze dało się już odczuwać jesień. Liście zmieniały swoją barwę, a deszcz był naszym coraz częstszym gościem. Zaczynał się nowy, pełen energii, rok szkolny. Do planu lekcji przybyło kilka przedmiotów takich, jak: sztuki walki, obrona przed czarną magią, znajomość Czarnej Księgi, eliksiry. Skoro przybyły nowe przedmioty to i musiało dołączyć do grona pedagogicznego kilku ekspertów. Uroczyste przyjęcie miało się zacząć za trzy godziny, a żadnego z nowych nauczycieli jeszcze nie było. Siedziałam, jak na szpilkach. Do zorganizowania idealnej imprezy babcia wyznaczyła Szczepana, Zuzię i Patrycję. Cieszyłam się, że moi przyjaciele byli już w komplecie. W końcu cztery miesiące wcześniej odbiliśmy z rąk czarnych mojego chłopaka -  Daniela, chłopaka Zuzi – Dylana, mojego ojca – Eryka, moją ciotkę, siostrę mojej matki i drugą córkę mojej babki – Igę i jej córkę – Alicję. Mieli oni miesiąc na oswojenie się z sytuacją, jaka panowała w akademii. Nie oszukujmy się, nie było tutaj kolorowo. Biblioteka się sypała, a dawno było zaplanowane odbudowanie jej. Uczniowie na zwykłe trzaśnięcie drzwiami podskakiwali z piskiem przerażenia, a personel nie ufał już nikomu. Szkoła popadła w bardzo zły stan i zadaniem moim, jak i moich przyjaciół było odbudowanie biblioteki i sformowanie pewności siebie uczniów. Tylko do mnie każdy z tych niewinnych ludzi miał zaufanie. A ja w najmniej nieoczekiwanym momencie nie wiedziałam, co robić. Gubiłam się. Ale oczywiście moja duma nie pozwalała się przyznać. Nie chciałam zawieść, już i tak tych zrujnowanych ludzi. Lecz nie przed wszystkimi mogłam ukryć to jak mocno ta cała sytuacja na mnie oddziałuję. Daniel, Zuza, Szczepan, Olek, tato i mama widzieli moje cierpienie kryjące się za kropkami entuzjazmu w moich oczach. Byłam im wdzięczna za to, że mnie nie forsują i nie każą się zwierzać. Wiedzieli, że wszystko w swoim czasie.
Stałam tak u stóp schodów i czekałam, aż ogromne mahoniowe wrota otworzą się z hukiem i stanie w nich czterech nowych pedagogów wraz ze swoimi dziećmi. Czekałam już godzinę. Nogi mnie straszliwie bolały, więc z przeciągłym westchnięciem usiadłam na trzecim schodku. I dalej wpatrywałam się w drzwi i czekałam. Czekałam, tak jakby od tego zależało moje życie. Nie nudziłabym się tak bardzo gdyby ktokolwiek tędy przechodził. Ale nie! Wszyscy byli zajęci. Uczniowie przygotowywali się do uroczystości, a personel czynił wszystko, aby ona była idealna. Z moich rozmyślań wyrwało mnie ciche chrząknięcie. Odwróciłam głowę i ze szczerym uśmiechem spojrzałam na mojego chłopaka. Stał na najwyższym schodku i przyglądał się mnie się z góry. Nie dostrzegałam pod tym kątem jego twarzy, ale byłam prawie pewna, że w jego oczach kryje się nutka zaniepokojenia. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo i wlepiłam wzrok z powrotem w drzwi. Usłyszałam, jego cichutkie kroki. Po krótkiej chwili Daniel siedział już o jeden schodek wyżej ode mnie i muskał wargami moje ucho, pochylając się nade mną.
- Kochanie, długo już tak czekasz? – spytał, a ja tylko mruknęłam. Nie byłam w stanie się skupić, kiedy on mnie dotykał. Tak bardzo za nim tęskniłam, kiedy przez dwa miesiące był uwięziony w obskurnej hurtowni. – Aga, pytałem o coś.
- Aha – odpowiadam nadal rozkoszując się jego dotykiem. – Tak bardzo tęskniłam… - mówię jeszcze krótko i chwytam go za dłoń, po czym przykładam ją do mojego policzka. Nie kłamałam. Wiecie o tym. Myślę, że on też już o tym wiedział, bo powtarzałam to już miliony razy odkąd pierwszej nocy przyszedł do mnie, kiedy byłam całkowicie załamana. Powiedział mi wtedy, że każdego dnia zastanawiał się, co robię i czy znalazłam sobie kogoś na jego miejsce. A zwłaszcza po tym, jak rzekomo ze mną zerwał. Nadal nie wyjaśniłam mu, kto to jest Janek i skrupulatnie pilnowałam tego, aby się w ogóle nie spotkali. Nie byłam pewna, jakby to miało wyglądać. Janek z pewnością rzuciłby się na niego z przesadną agresywnością, a Daniel nie byłby mu dłużny. Nagle ujrzałam przed sobą dłoń mojego chłopaka. Machała. Ups, chyba znowu go nie słuchałam. – Co mówiłeś? – pytam niewinnym głosikiem, a on uśmiecha się smutno.
- Powiedziałem, że ja także. – odpowiada i zsuwa się na mój stopień. – Wiesz, że nie chcę być wścibski, ale się o ciebie martwię. Ostatnio, kiedy z tobą rozmawiam odczuwam, że masz mnie dość. Nie słuchasz mnie. Prawie ignorujesz. Co się dzieje? – Kiedy widzi, że nie za bardzo palę się do odpowiedzi wzdycha i przeciera twarz dłonią, jakby był bardzo zmęczony. – Kocham cię, i chcę wiedzieć, co ci jest. Praktycznie w ogóle cię nie ma. Albo przesiadujesz w książkach, albo gdzieś znikasz, a jeszcze częściej patrzysz w niebo i myśląc, że nikt cię nie widzi płaczesz. Co się dzieje?
Nie byłam pewna, jak mam zaiperytować te słowa. Czy on mnie podgląda?! Tylko to cisnęło mi się na język. Ale oczywiście wiedziałam, że to nieprawda. Że on mnie kocha i chce tylko dla mnie dobrze. Nagle wrota, przed którymi siedzieliśmy otworzyły się z łomotem i stanęli w nich ludzie ociekający wodą. Poderwałam się z miejsca i machnęłam na Daniela, aby też się podniósł. W duchu dziękowałam, że zostałam uratowana od odpowiedzi. W drzwiach stała czwórka dorosłych i doświadczonych czarowników. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Za nimi kryła się dwójka nastolatków. Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągnęłam dłoń w stronę najwyższej kobiety.
- Witam! – powiedziałam, a ona ściskając mi dłoń kiwnęła głową. – Jak mogę się domyślać, jesteście nowymi nauczycielami w akademii? – pytanie było oczywiście retoryczne. Nagle za moimi plecami wyrosło dwóch dryblasów. Druga drobna kobieta zadrżała. – Spokojnie. Oni tylko groźnie wyglądają. Jestem Agnieszka Zalewska, wnuczka Kazimiery Carr – dyrektorki szkoły.
- Oczywiście, że panią znamy! – wykrzyknął tyczkowaty mężczyzna w ogromnych okularach. – Pani, będzie naszą nową najpotężniejszą! Czytałem już o pani dokonaniach i jestem pod głębokim wrażeniem. Wręcz chylę ukłony! – nawijał czarownik, a ja ze śmiechem wręcz połykałam jego słowa. Człowiek, bardzo zabawny. Wręcz komiczny. Wiedzę po jego oczach schowanych za okularami, że warto mu ufać. To dobrze.
- Pani Agnieszka, tak? – pyta drugi mężczyzna. Ten, a mój poprzedni rozmówca to całkiem inne bajki. Czarownik ten jest wysoki, muskularny i z włosami do ramion. Bez wątpienia ma doskonały wzrok. Stoi z założonymi rękoma i mi się przygląda. Kiwam powoli głową chcąc potwierdzić. – A skąd możemy wiedzieć, że nas pani nie okłamuje? Nigdy nie widzieliśmy naszej przyszłej najpotężniejszej i nie możemy stwierdzić, czy nas pani nie oszukuje.
Zrobiło mi się przykro. Nie wiedziałam, dlaczego on mi nie ufał. Nagle w mojej głowie się pojawił głos, który przyprawia mnie o dreszcze.  
Skarbie, on stosuje się do twoich zasad. Pamiętasz? Nie ufać nikomu bezgranicznie. Dopóki nie poda dowodów to nie mamy podstaw, aby stwierdzić, czy nie kłamie. – wyjaśnił mi Daniel. A no tak! Jaka ja głupia! Uśmiechnęłam się do nich szeroko i pokiwałam powoli głową. Muszę im udowodnić, że ja to ja. Więc hm… Wiem! Uniosłam dłonie i sformułowałam z nich kulę, a następnie je rozpostarłam. Objęłam teraz całą naszą grupkę polem, które ma mi umożliwić dotarcie do ich umysłów.
- Teraz możecie mi uwierzyć. Dwóch moich towarzyszy, którzy stoją za mną odprowadzą państwa do pokoi abyście się odświeżyli i za dwie godziny przyjdą znowu i zabiorą was na uroczystość. A młodzieżą zajmę się ja. – powiedziałam do nich w myślach i kiwnęłam na Marka i Arka (faceci za mną), aby wypełnili moją prośbę. Po chwili żadnych dorosłych z nami już nie było. Przyjrzałam się dwójce nastolatków stojących przede mną. Chłopak i dziewczyna cóż za pospolite połączenie. Uśmiechnęłam się do nich. Chłopak był bardzo, ale to bardzo przystojny. A dziewczyna no cóż… Z pewnością grzeszyła pięknością. Poczułam, jak Daniel mnie szturcha i zrozumiałam jego aluzję. – Ha ha. Bardzo śmieszne, zboczeńcu! – mówię i podchodzę do młodych. – Cześć, jestem Aga. Zabiorę was raz z moim chłopakiem do waszych pokojów. Spokojnie będą one obok siebie, więc myślę, że będziecie się czuć trochę raźniej.
Po mojej krótkiej przemowie schyliłam się po bagaż dziewczyny, ale nagle ktoś uniósł mnie w powietrze i okręcając postawił tyłem do naszych gości. Odwróciłam się i spojrzałam surowo na Daniela. On tylko cmoknął mnie w policzek i z lekkością podniósł torby nastolatki. Chłopak wziął swoje i ruszyli za mną po schodach.
- Wasze pokoje będą na trzecim piętrze. – zaczęłam tłumaczyć z ogromnym uśmiechem, bo cały czas słyszałam nieprzyzwoite myśli Daniela o moim tyłku. – To zaraz pierwsze piętro po calach lekcyjnych. Na pierwszym i drugim są one. Na parterze jest stołówka, sala balowa, a w piwnicy sala gimnastyczna. Na drugim piętrze była jeszcze biblioteka, ale niestety została spalona. Pokoje są na trzecim, czwartym i piątym. Na szóstym i strychu będą sale treningowe dla każdego ucznia, ale na razie nawet tam nie wchodźcie, bo to zabronione. – skończyłam mówić akurat, kiedy stanęliśmy przed drzwiami pokoju dziewczyny. Pokój chłopaka był naprzeciwko. – Tutaj dziewczyna – wskazuje na drzwi. – Jak masz na imię? – pytam.
- Rose. – odpowiada zmieszana. Jak ślicznie.
- Super. To jest twój pokój, Rose. – mówię i puszczam do niej oczko. – A drzwi naprzeciw są chłopaka, który się nazywa…?
- Antek. – odpowiada z szerokim uśmiechem i patrzy mi się na biust. Zboczek.
- Znakomicie! No to poproszę was o to abyście się odświeżyli i ubrali jeden z mundurków, które wiszą w waszych szafach. Za jakąś chwilę któryś z moich przyjaciół po was przyjdzie.
Nie pytając o to czy zrozumieli ruszam żwawym krokiem przed siebie i idę po schodach w górę. Weszłam na czwarte piętro tam gdzie był pokój Daniela. Nie szłam do mojego, bo niestety spała tam moja mama. A nie o to mi teraz chodzi. Wiedziałam, że mój ukochany idzie za mną. Zawsze szedł za mną. Kiedy leżałam na wznak na jego łóżku zaczęłam myśleć o jego pytaniu zadanym, przed pojawieniem się naszych nowych znajomych. Nie miałam pojęcia, jak na nie odpowiedzieć. Więc postanowiłam, że jak najszybciej odwrócę jego uwagę, kiedy wejdzie do pokoju. I tak też zrobiłam. Gdy tylko zamknął drzwi z impentem rzuciłam się mu na szyję i zaczęłam go całować. Z początku bardzo natarczywie, ale kiedy on objął mnie w pasie złagodniałam. Od czterech miesięcy zawsze znajdywał powód, dla którego nie posuwaliśmy się dalej. Bo dopiero jestem po straszliwych przeżyciach, albo miałam ciężki dzień i muszę odreagować. Ale on nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mi go brakowało. Że potrzebuję poczuć jego męskość. Oczywiście nigdy nie dawał mi tego powiedzieć. Jeżeli dzisiaj zrobi tak samo to zaczaruję go w ropuchę. Chyba podniecenie tak na mnie zadziałało, że każdą moją myśl przesłałam mu. O cholera! Widziałam w jego oczach przeprosiny. Nie, nie, nie…
- Przepraszam, słońce – zaczyna, a ja opadam na łóżko z głębokim jękiem. – Nie wiedziałem. Mogłaś mi powiedzieć. Myślałem, że nie jesteś jeszcze gotowa. A ty tylko na to czekasz… Nie wiem…
- Daniel – krzyczę i klękam na łóżku przed nim. Ciągnę go za krawat. – Ja na to czekam od dwóch miesięcy. Wiem, że jesteś facetem i wam trzeba wszystko dokładnie wytłumaczyć, no, ale mogłeś się domyślić.
- Wiem. I moglibyśmy zrobić to teraz. – na pewno widział podniecenie w moich oczach na dźwięk tych słów. – Ale tego nie chcę. I wiem, że później być tego żałowała. Więc zrozum i chodź.
- Ale chociaż pocałuj! – krzyczę i wyciągam się w jego stronę. – Proszę!
Daniel tylko pokręcił głową i popchnął mnie na łóżko. Sam uklęknął nade mną i pocałował mnie w czoło pytając czy tutaj, a ja się zaśmiałam. I robił tak coraz niżej: kąt oka, policzek, kąciki ust, broda, szyja, obojczyk, pierś, brzuch, pępek, ramię. A ja coraz głośniej się śmiałam, Kiedy całował mnie tuż nad zapięciem moich spodni drzwi otworzyły się z hukiem i ujrzałam stojącego w nich Szczepana z moim ojcem. O nie… Gorzej być nie może. Wiedziałam, jak mój tato może to zrozumieć. I wiedziałam, jaka będzie jego reakcja. Z prędkością, o jaką bym się go nie spodziewała rzucił się w stronę Daniela i ściągnął go ze mnie, po czym przyłożył mu w nos. Znowu, że tak wspomnę.  
- Tato! – krzyczę i zaczynam się szaleńczo śmiać. I ojciec i mój chłopak patrzą na mnie, jak na idiotkę. – On tylko sprawdzał gdzie mam łaskotki! – krzyczę nadal dławiąc się śmiechem. Nagle obok Szczepana w drzwiach pojawia się matka. Z początku przygląda się dokładnie sytuacji zastanej w tym pokoju. Po czym także zaczyna się śmiać.
- Chodźcie kochani, bo babcia się niepokoi. – mówi i podchodzi do ojca, chwyta go pod ramię i wyprowadza z pokoju. Szczepan robi podobnie z Danielem. Kiedy są już za drzwiami nagle coś wpada do pokoju. Piszczało niemiłosiernie. Zanim któryś z chłopaków się zorientował, co to bomba wybuchła, a ja oberwałam. Usłyszałam na koniec głuche brzęczenie.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Opowiadanie konkursowe

,,Wojna. Słowo, które wywołuje wiele emocji. Wojna. Według słownika to zorganizowana walka zbrojna między państwami, narodami lub grupami społecznymi, religijnymi itp.  Tak uważają autorzy słowników. Ale moim zdaniem słowo to ma nieco inną definicję. Wojna – wydarzenie, które niesie za sobą wiele ofiar ludzkich, jak i materialnych. Podczas wojny pogląd na świat się zmienia. Wojna ukazuje najgorszą stronę ludzkości. Oto moja definicja. Jest ona całkowicie inna niż pojęcie słownikowe. Jak już w historii nieraz wspomniano, bez wojen świat by nie istniał. Są potrzebne. Dzięki takim wydarzeniom poznajemy najgorsze zachowania człowieka. Dzięki wojnom wiemy, jakich błędów już nie powtarzać.

Ja mam na imię Anna Gertruda Hans. Jestem Niemką. Chociaż nie do końca. Moja mama była Polką, a ojciec Niemcem. Mam piętnaście lat. Mamy 1940 rok. Mieszkam w Warszawie, podczas II wojny światowej. Mój ojciec jest jednym z najważniejszych oficerów gestapo, ma na imię Martin Hans. Matka umarła na początku wojny, została przypadkiem postrzelona. Mam po niej drugie imię, Gertruda. Przed wojną mieszkaliśmy w Berlinie. Miałam tam setki znajomych. Niestety, kiedy 1 września 1939 roku nasze wojsko zaatakowało Polskę, ojciec dostał przeniesienie do Warszawy. Lecz gdy przemierzaliśmy ulice miasta mama została postrzelona w klatkę piersiową. Postrzelona przez Polaka. Nic się nie dało zrobić. Lekarze byli bezradni. Mamusia umarła w męczarniach przez jednego, głupiego Polaka. Od tamtego dnia wraz z ojcem przysięgliśmy zemścić się za jej śmierć. I nic nas nie miało powstrzymać. Tak, więc, oto ja. Anna Gertruda Hans. I opowiem wam moją historię.”

Kolejny dzień monotonnego życia Anny, w Polsce. Nie różnił się niczym od innych. Ósma rano pobudka, śniadanie podane przez służącą, Marię, pożegnanie ojca, wzięcie długiej kąpieli, ubranie się i wyjazd do miasta. W mieście zazwyczaj robiła zakupy, spotykała się ze swoją przyjaciółką, Lilką i razem chodziły do restauracji, na spacer do parku, lub po prostu przemierzały Warszawę w poszukiwaniu ciekawych, wyjątkowych miejsc. Tak wyglądało życie Anny Hans od dwóch lat. Ten dzień zaczynał się tak samo. Po śniadaniu szofer zawiózł ją na Starówkę, a tam dziewczyna miała spotkać się z przyjaciółką. Umówiły się na dziesiątą, a było już dwadzieścia po. Anna nienawidziła spóźnień, tego nauczyła się od ojca. Mijały kolejne minuty, lecz Lilki nadal nie było. Ania zrezygnowana opuściła swoje miejsce w kawiarni.

Przechadzając się ruchliwymi ulicami Warszawy dziewczyna rozmyślała o swojej matce. Przypominała sobie, jak to w Berlinie mama jeździła z nią na zakupy, do parku, fryzjera. Wszystkie koleżanki zazdrościły jej tego, że miała wszystko, co chciała pomimo trudnego okresu. Ale dla niej wtedy to nie było najważniejsze. Ona jedyna ze swoich rówieśników miała świadomość tego, co dzieje się na świecie. Wiedziała, że ojcowie rodzin nie wyjeżdżali na krótkie akcje. Usłyszała kiedyś kłótnię matki i ojca. Kłócili się o to, czy Niemcy robią dobrze starając się o władzę w wielu państwach. Taty zdaniem Hitler podjął dobre decyzje, ale mama była zdania, że wszyscy tego pożałujemy, prędzej czy później. I los chciał, żeby matka Anny miała rację. Dziewczyna nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat kobieta, która wiedziała, co dobre umarła w najgorszym momencie. Nie mieściło się jej to w głowie. Tamtego dnia Anna wraz z ojcem zrozumieli, że ta wojna nie skończy się za rok, czy dwa. Zrozumieli, że to walka na śmierć i życie.

Nagle zza rogu budynku kolejnej kawiarni wyjechało wielkie auto, a zaraz za nim umundurowani Niemcy na motocyklu. Strzelali na oślep, a z ciężarówki przed nimi odpowiadano tym samym. Była to pierwsza strzelanina, jakiej Anna była świadkiem i niestety, została w niej ranna. Kiedy jeden z mundurowych postrzelił człowieka w samochodzie tamten zdążył jeszcze oddać jeden, nieprecezyjny strzał, który trafił w dziewczynę stojącą na chodniku. Gdy auto zniknęło z pola widzenia zebranych ludzi, Anna leżała zakrwawiona na ziemi i płakała. Płakała nad sobą, płakała nad ludźmi, którzy pędzili ciężarówką, płakała nad matką, która w bardzo podobny sposób umarła. Płakała nad całym, pokrzywdzonym światem. Dziewczyna traciła krew z rekordową szybkością. Ludzie pędzili ze wszystkich stron, żeby zobaczyć, co dzieje się na środku ulicy. Niemcy, którzy znali Annę i jej ojca klękali obok niej i próbowali zatrzymać krwotok. Ktoś krzyknął, aby przyprowadzili samochód, żeby zabrać dziewczynę do szpitala. Gdy podjechał pojazd, jeden z oficerów podniósł ranną i położył ją na tylnym siedzeniu, po czym sam usiadł po stronie pasażera i wykrzyknął, aby wyruszać. Po godzinnej jeździe dotarli do najlepszego szpitala. Tam czekał już na Annę jej ojciec, Martin Hans. Lekarka zaleciła natychmiastową operację.

Martinowi od razu przypomniała się żona, Gertruda. Z nią było tak samo. Ona także na początku trafiła na stół operacyjny. A potem umarła. Nie chciał stracić ostatniej, bliskiej osoby. Kiedy siostry wwoziły jego córkę na salę operacyjną on chwycił doktorkę za ramię.
- Ona ma przeżyć! – syknął do ucha kobiecie, a ona wyrwała mu rękę i spojrzała na niego ze współczuciem.
- Jeżeli nie będzie mnie pan dłużej zatrzymywał, uratuję ją. Ale jeżeli będzie jeszcze chwilę czekać to umrze! I to będzie pana wina! – Rzekła już porządnie zirytowana lekarka i spojrzała na Martina uważnie. – Przykro mi. Zrobimy, co się da. - I zniknęła za białymi drzwiami. A Martinowi nie pozostało nic innego, jak czekanie na koniec tego koszmaru, który już raz przeżył.

Po upływie dwóch godzin Anna została przewieziona na salę pooperacyjną. Martin w duchu dziękował swojej żonie, że czuwa nad nimi i nie daje im umrzeć. Chciał siedzieć przy córce aż się obudzi, lecz niestety obowiązki wzywały i nie mógł nic zrobić. Jeszcze zanim opuścił szpital lekarka poprosiła go na rozmowę. Mężczyzna nie wiedział, o co chodzi, ale nie protestował i poświęcił chwilę czasu na usłyszenie tego, co już wie: ,,Jest słaba i potrzebuje długotrwałej kuracji. To było postrzelenie w brzuch i nie tak łatwo je wyleczyć. Będzie musiała mieć podwojoną opiekę po powrocie do domu.” I jak zwykle odpowie, że taką też zapewni, pożegna się i pojedzie do pracy. A tam ubierze swoją najgorszą maskę. Maskę człowieka, którego nie obchodzi nic poza jego własnym życiem.

Mijały dni, a Anna nadal leżała nieprzytomna. Martin był zaniepokojony, ale lekarz zapewnił, że to zupełnie normalne i nie ma, co się martwić. Po upływie prawie dwóch tygodni dziewczyna wybudziła się z nadzieją, że zobaczy przy sobie tatę. Niestety tak się nie stało, bo akurat tego dnia musiał wyjechać do Krakowa na spotkanie. Lecz zamiast jego była przy niej Lila. Liliana była małą, blondynką o śniadej cerze i niebieskich oczach. Pochodziła z Polski, ale jej ojciec był Niemcem, więc Anna mogła bez problemu się z nią przyjaźnić i jej ufać. I kiedy blondynka zauważyła otwarte oczy przyjaciółki szybko pognała po lekarza, a dziewczynie kazała się nigdzie nie ruszać. ,,Śmieszne." – pomyślała Anna. Gdy doktor przyszedł kazał Lilce wyjść i nie wchodzić, bo Anna musi odpoczywać. Sam zrobił kontrolne badania i jak już stwierdził, że wszystko jest w porządku, przedstawił Annie jej kolegę z łóżka obok.
- Anno to jest Mateusz – powiedział z uśmiechem lekarz, po czym zwrócił się do chłopaka. – A to jest Anna. Matuszu, zaopiekuj się nią, jeśli łaska.
- Tak jest, panie Mostowiak! – odpowiedział młody z ogromnym uśmiechem. Kiedy doktor opuścił salę, chłopak podniósł się z łóżka, usiadł na krzesełku pomiędzy leżankami i mrugnął do Anny. – Cześć. Będziesz na mnie skazana przez najbliższe dni, więc radzę się przygotować.
Anna patrzyła na niego, jak na wariata. A no, bo miała powód. On cały czas się uśmiecha! – pomyślała dziewczyna. I nawet jej się to podobało. Podobał się jej ten uśmiech.
- Cześć – powiedziała cichutko do kolegi z łóżka obok i uśmiechnęła się do niego. – Jeżeli nie będziesz się tak ciągle uśmiechał to będę w stanie z tobą wytrzymać. - Mateusz wybuchł śmiechem i puścił do niej oko, co miało oznaczać, że się postara. I tak się zaczęła ich znajomość.
Rozmawiali godzinami. Opowiadali o sobie, swoich zainteresowaniach, o rodzinie. Niestety Ania nie wiedziała, że jej nowy znajomy kłamie, jak najęty. Nie wiedziała, że kłamał, co do tego, że mieszka w wielkim domu obok Warszawy, że uwielbia grać w szachy i spacerować. Kłamał mówiąc o swojej rodzinie. Lecz ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale nie była do końca taka niewinna, bo też nie zdradziła mu faktu, że jej ojciec jest ważnym oficerem gestapo. Uważała to za mało istotną informację. I do pewnego momentu tak było.
Leżała już w szpitalu trzy tygodnie, ale nie odczuwała tak tego, bo czas umilał jej Mateusz. Każdego dnia zabierał ją na spacer wokół budynku, opowiadał jej śmieszne historie i wymyślał przeróżne wiersze, a tematyka była ciągle ta sama – ona sama. Ania nie wiedziała, jak może nazwać tą relację. Czy byli przyjaciółmi? A może to było coś więcej? Nie miała pojęcie, jak Mateusz to widzi. Sam fakt, że pisał o niej wiersze bardzo ją zachwycał i była gotowa myśleć, że to już prawie związek. Była do niego tak przyzwyczajona, że kiedy pewnego dnia nie zobaczyła go, jak się obudziła wyruszyła w poszukiwania jego. Zaglądała w każdy zakamarek, ale nigdzie go nie było. W końcu zdecydowała się zapytać o to ich lekarza. Myślała, że po prostu już go wypisali i doktor jej przekaże, że chłopak powinien zaraz przyjść w odwiedziny. Lecz kiedy zapukała do gabinetu pana Mostowiaka i do niego weszła zauważyła, że mężczyzna ma posępną minę.
- Dzień dobry! – powiedziała cicho Anna, a lekarz pokazał jej, aby spoczęła na krzesełku. – Czy wie pan może gdzie jest Mateusz?
I wtedy doktor posłał jej współczujące spojrzenie. Miało ono przekazać jedną z najokrutniejszych informacji, jakie istnieją na tym świecie. Anna zrozumiała, o co chodzi i nie mogła w to uwierzyć. Była zszokowana i chciała zapłakać, tak żałośnie, jak nigdy. Ale powiedziała sobie nie. Nie zrobię tego. I odeszła do swojego łóżka. Opadła na nie, jak kłoda i dopiero wtedy zapaliła zielone światło łzom i emocjom. Płakała najciszej i najżałośniej, jak umiała. Bolał ją fakt, że już nigdy nie zobaczy uśmiechu Mateusza, że nigdy już go nie przytuli. Bolała ją jego śmierć. I wtem uświadomiła sobie, że to nie była zwykła przyjaźń. Dotarło do niej, że ona go kochała. I już nigdy mu tego nie powie.

DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Kolejny, monotonny, ponury dzień w życiu Anny. Odkąd miała wypadek i poznała Mateusza jej życie zmieniło się tylko odrobinę. Co jakiś czas w jej myślach pojawiał się wątek o chłopaku, którego pokochała, a on umarł… Chociaż dziewczyna nie była do końca pewna, czy też tak było. Jej podświadomość mówiła, że on żyje i ma się dobrze, ale przecież była na pogrzebie… Opłakiwała go. To nie możliwe, żeby całą tą akcję swingowano. ,,Przecież nie było powodu, aby Mateusz udawał, że nie żyje." – myślała Anna. W jej głowie toczyła się zażarta bitwa o przekonanie, że jej ukochany żyje. Kłóciła się sama ze sobą i wiedziała, że część która sugeruję, że chłopak żyje, wygra. Była pewna omylności swojego rozumu. Zaufała sercu. I była z tego dumna.

Był to pierwszy dzień, kiedy dziewczyna dostała pozwolenie na wybranie się do miasta. Oczywiście jej ojciec przewrażliwiony nie chciał puścić jej samej i towarzyszyło jej dwóch podwładnych Martina. Nie była z tego zbytnio zadowolona, ale nie mogła sprzeciwić się ojcu, więc potulnie pojechała Fiatem do centrum Warszawy.
W stolicy dostała pozwolenie na przechadzkę po głównych uliczkach. Towarzyszący jej mundurowi wzbudzali w ludziach wokół respekt i nawet nie patrzyli na młodą, piękną Annę. ,,Nie ma szansy na to, że spotkam tutaj Mateusza w ich obecności!" – pomyślała dziewczyna i jej wzrok przykuła staruszka z jabłkami w niestabilnej, drewnianej skrzynce. Postanowiła, że ,,przypadkiem” oderwie jedną z desek, po czym wszystkie jabłka się rozsypią, a ona będzie miała okazję uciec i zaszyć się gdzieś dopóki podwładni jej ojca nie pobiegną jej szukać, a wtedy ona będzie mogła wyruszyć na poszukiwania swojego znajomego. Nie spodziewała się nawet, że tak sprawnie jej to pójdzie. Po upływie dwóch minut było po wszystkim, a ona siedziała skulona w rogu ściany z uśmiechem na ustach. ,,Udało się! Nie wierzę, że oni są tacy głupi!" – pomyślała triumfalnie Anna i wtem silne dłonie podniosły ją do góry i postawiły na nogach. Kiedy chciała zacząć krzyczeć napastnik drugą dłonią zasłonił jej usta i gdy podjechała furgonetka, delikatnie podniósł ją i posadził na ławeczce. Sam obejrzał się za siebie sprawdzając, czy nikt nie widział co przed chwilą miało miejsce i podskakując zamknął drzwi z hukiem. Dźwięk ten dał kierowcy znak, że czas ruszać i z piskiem opon samochód skręcił w wąską uliczkę. Ania dopiero po chwili zrozumiała dlaczego nic nie widzi, przecież miała zamknięte oczy. Nie chciała ich otworzyć. Bała się tego co może zauważyć. Nagle poczuła, że ktoś leciutko ujmuje jej dłonie i gładzi je kciukiem. Nagle przypomniało się jej, że tylko jedna osoba tak robi.
- Mateusz! – krzyknęła i otwierając oczy rzuciła się mu na szyję. Przytulała go ze wszystkich sił. Cieszyła się, że żyje i dziękowała swojemu sercu za to, że ono wiedziało od początku. Kiedy chłopak oderwał ją od siebie,  zauważyła jego twarz. I wtedy, jak grom z jasnego nieba przypomniało się jej, że on ją zostawił samą w szpitalu. Nie dał żadnego znaku życia. Nic… I zdenerwowana uderzyła go w policzek. Mateusz przykrył go ręką i spojrzał na dziewczynę zszokowany.
- Stary… Ona to potrafi zepsuć nastrój! – szepnął blondyn siedzący naprzeciwko Ani. Lecz kiedy ujrzał jej rozwścieczony wzrok, podniósł ręce w obronnym geście. – Okej, okej. Nic nie mówię!
- Ty – zwróciła się do Mateusza. – Dlaczego zostawiłeś mnie w szpitalu z dnia na dzień? Co się takiego stało?
Chłopak zdążył już dojść do siebie i teraz jego oczy wyrażały smutek i troskę. Musiał powiedzieć jej coś co może zmienić jej świat do końca życia. Nie chciał jej tego mówić. Próbował się wymigać odwracając wzrok, ale gdy ona prychnęła i wiedział że musi to powiedzieć. To i coś jeszcze.
- Posłuchaj mnie, mała - zaczął i głos mu się załamał. Ale musiał to zrobić. Musiał. – Wiesz, dlaczego tak nagle zniknąłem? Bo się czegoś dowiedziałem… Coś co z pewnością zmieni twoje i moje życie. Muszę wiedzieć czy chcesz to usłyszeć. – Spojrzał na nią błagalnym wzorkiem, ale ona chciała to wiedzieć. Była pewna, że z pewnością ta informacja jest jej potrzebna, jak powietrze. Pokiwała głową. – No dobrze. Aniu, jesteś moją siostrą.

Anna nie była pewna co powinna teraz zrobić. Ucieszyć się? Przytulić swojego ,,brata”? Zaprzeczyć? Nie wiedziała. Jej rozum podpowiadał, żeby zaprzeczyła. Lecz serce, aby się ucieszyła. Wiedziała, że serce jej nie okłamuje. Przecież miało rację co do tego, że Mateusz żyję. Ale zarazem myliło się mówiąc jej, że go kocha. A rozum? Rozum to inna bajka. On nieraz jej mówił wszystko co powinna wiedzieć i było to dobre, ale także się mylił. Pragnęła teraz po prostu porozmawiać z mamą. Poprosić ją o to aby jej wytłumaczyła co powinna w tej sytuacji zrobić, a i najważniejsze: powiedzieć jej czy to prawda. Nagle usłyszała chrząkanie i zauważyła, że Mateusz i blondyn jej się przyglądają. Na jej policzki wypłynęły rumieńce, a na wargach zawitał uśmiech.
- Sokół… Ona jest jakaś dziwna! – szepnął nasz towarzysz, a Mateusz zgromił go wzrokiem.
- Przymknij się, Czarny! – syknął i przyjrzał się dokładniej Ani. Chwycił ją za nadgarstek i go pogładził. – Powiesz coś?
- Tak. Nie chcę wierzyć w to, że jesteś moim bratem… No bo tak właściwie, jak to możliwe? Nie chcę naprawdę w to wierzyć… A może powinnam?
- Tak. Powinnaś! Wytłumaczę ci to. – powiedział i puszczając jej ręce usiadł obok Czarnego. – Kiedy mojego ostatniego dnia w szpitalu zasnęłaś, przyszła twoja przyjaciółka. Gdy zauważyła, że śpisz spytała mnie czy możemy pomówić. Zgodziłem się, bo dlaczego nie? Przeszliśmy do parku, wiesz tam gdzie zawsze spacerowaliśmy, tam ona mi zaczęła opowiadać o twojej rodzinie. Powiedziała mi o twoim ojcu OFICERZE i matce, która zmarła jak wchodziliście do Warszawy. I oczywiście spytałem się jej, jak miała na imię i skąd pochodziła. Odpowiedziała mi. I wiesz co? Moja biologiczna matka miała dokładnie tak samo na imię i stamtąd też pochodziła. Wtedy zacząłem coś podejrzewać. Oczywiście nie dlatego postanowiłem zniknąć… Nie. Moim powodem był twój ojciec. Nie mogłem pozwolić na to abym z nim się spotkał. Domyślasz się dlaczego? Jestem w organizacji, której zadaniem jest zniszczyć gestapo i wyzwolić Polskę. Możesz tego nie pochwalać, ale taki już jestem. Ale wracając do tematu. Kiedy byłem już wśród swoich powypytywałem trochę o ciebie. Jeżeli myślisz, że dzięki tatusiowi jesteś niewidzialna to się mylisz. Doskonale cię tutaj znają. I wyobraź sobie, że bardzo dobrze wiedzieli kim jest nasza matka. Była, nie no jest, córką jednego z głównych dowódców… Wiedziałaś o tym? Nie! Czy twój ojciec wie o tym? Nie! I oto chodzi w Podziemiach. Najważniejszych rzeczy, głupi szkopi nie wiedzą. – spojrzał ponuro na Czarnego, a później posłał współczujący uśmiech Annie. – Niestety musisz wiedzieć, że matka wcale nie kochała twojego ojca. On ją, tak jakby zniewolił. Obiecał, że ja i moja siostra przeżyjemy, jeżeli ona z nim wyjedzie. Oczywiście, że tak zrobiła. Wtedy nawet wojny nie było! Twój tata to sadysta. Przykro mi, ale to prawda. Jeżeli mi nie wierzysz to poproszę Rudą aby dała ci dziennik naszej mamy i wszystko w nim przeczytasz. Wszystko.

Anna nie wiedziała co teraz. Wszystko co zdradził jej nowy brat było dla niej szokującą nowością. Nie mogła jej przetrawić. ,,Jeżeli Mateusz mówił prawdę, to mój ojciec nie kocha mnie, nie kochał mamy. I mam jeszcze siostrę… A moja mama poświęciła życie dla swoich dzieci. Skoro nie kochała taty to… Mnie też nie kocha? Nie, nie, nie… Niemożliwe." – pomyślała dziewczyna. Natłok myśli walił jej się na głowę i nawet nie zauważyła, że wymówiła to na głos. Sokół już wstawał aby ją przytulić, ale przerwało im gwałtowne hamowanie. Czarny skoczył do okienka oddzielającego portierkę od tyłów furgonetki. Odsunął szybkę i wykrzywiając szyję zezował.
- Magnus! Co się dzieje?! – krzyknął do kogoś, kto wyglądał przez okno.
- Nic, nic! Ruda nie chce nas wpuścić dopóki nie sprawdzi, kogo przywieźliśmy. Cała ona! – odkrzyknął, cofając głowę otworzył przednie drzwi i wyskoczył na trawę. – Chodź, młoda. Brat już tam czeka.
Ania nadal siedziała i nie miała pojęcia, co się dzieje. Słyszała różne ksywki i nie była w stanie nic z tego zrozumieć. Kiedy chciała spytać Mateusza, o co chodzi ktoś otworzył z hukiem tylne drzwi i jej oczom ukazało się oślepiające słońce. Minęła chwila zanim cokolwiek zauważyła. Przez ten moment jej bart zdążył wyskoczyć z samochodu, stanąć na drodze i przytulić ze wszystkich sił Rudą. Po czym kiwnął do Anny, że ma się nie krępować i wychodzić do nich. Dziewczyna nie była pewna, czy znalazła się w odpowiednim momencie i czasie wśród jego znajomych. Po pierwsze nie rozumiała, po co im te ksywki. A po drugie czuła ukłucie zazdrości, kiedy Sokół przytulał swoją drugą siostrę. Ale żeby nie uważali ją za mięczaka wyszła powoli na świeże powietrze.
Gdy stanęła obok Mateusza i Rudej spojrzała w niebo. Było czyste… Żadnych chmur, ptaków… Tylko słońce niewinnie towarzyszyło błękitnej otchłani.
- Chodź! Opowiemy ci wszystko, bo widzę, że nie za bardzo rozumiesz, co i jak! Skoro masz być jedną z nas to niestety musimy ci zdradzić całe nasze sekrety. – powiedziała Ruda i schwyciła ją pod ramię, po czym poprowadziła w stronę wielkiego, pięknego domu.

Kiedy się w nim znalazły i usiadły wygodnie na kanapie Ruda zaczęła opowiadać: ,,Ja i Mateusz jesteśmy bliźniakami dwujajowymi. Mam na imię Marlena i moja ksywa wzięła się od tego, że miałam szmacianą lalkę, która miała rude włosy. Przezwisko naszego wspólnego brata zostało wymyślone przez niego i tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego akurat tak. W tym domu, zwanym Domem Wolności mieszka wielu partyzantów. Najczęściej bywają tutaj: Arkadiusz Malek ,,Czarny”, Kazimiera Wolska ,,Bunia”, Sebastian Paź ,,Spryciarz”, Marek Wolski (brat Kazi) ,,Magnus”, Arlena Kiedrowska ,,Migotka”, Milena Wrona ,,Zyta”, Kamil Lisowski ,,Zośka”, Joanna Marciniak (narzeczona Zośki) ,,Lisica”, Władysław Rojek ,,Dziadek”, Bronisław Kmiecic (dziadek mój, Mateusza i twój) ,,Bambo”, no i my: Marlena Kmiecic i Mateusz Kmiecic ,,Ruda” i ,,Sokół”. Każdy z nas ma przezwisko po to, aby być nierozpoznawalnym, po nazwisku. W wielu innych oddziałach znamy się tylko z ksywek. Ukrywamy się tutaj przed Niemcami. Nie chcemy, aby ktokolwiek nas przyłapał na strzelaniu, rzucaniu nożami i ćwiczeniach bojowych. To jest nasze prywatne, małe wojsko. Dwójka najstarszych partyzantów, zwanych dowódcami, Bambo i Dziadek są nauczycielami. Służyli w wojsku i walczyli podczas I wojny światowej, więc mieli doświadczenie. Asia jest w ciąży i nie wiadomo czy będzie mogła walczyć w Powstaniu. Zośka jest zdania, że w ogóle nie powinna wychodzić z domu. No, ale ona się nie zgodzi. Chłopcy przywieźli cię tutaj abyś się wyszkoliła i walczyła z nami, tak jak matka by tego chciała. Musisz wymyślić sobie ksywkę. Bez niej ani rusz. Wszystko jasne? No to znakomicie!”

Anna wciąż w myślach wertowała słowa swojej siostry, tak jak kartki w niezrozumiałej książce. Nie chciała opuszczać ojca. Może i był potworem, ale nadal go kochała. Nie wiedziała, co zadecydować i w najgorszym momencie przyszedł Mateusz i pomógł jej dokonać właściwej decyzji. Podjęła się tego, ale bez zostawiania ojca. Sokół doszedł do wniosku, że przyda im się wtyka w gestapo. A informacji trudno nie będzie zdobyć, bo Martin lubi po ciężkim dniu popić i wszystko wygada bez problemu. Anna była szczęśliwa, że w końcu zrobi coś, co nie będzie nakazane przez jej ojca.

Kiedy Mateusz, Arek i Marek odwozili ją do domu wpadła na pomysł. Wiedziała, jaką chce mieć ksywę… Wiedziała to od momentu, kiedy Marlena jej o tym powiedziała. Była tylko jedna osoba, która zasługiwała na upamiętnienie. Na uwiecznienie… To była jej matka. To, jaką miała odwagę, żeby zostawić swojego ukochanego, swoje malutkie dzieci tylko po to, aby przeżyły… I została niewolnicą mężczyzny, który był tyranem. Anna już wiedziała, jak od dzisiaj będzie się nazywać.
- Kochanka. – powiedziała śmiało, a Sokół i Czarny spojrzeli na nią, jak na wariatkę. – Mateusz… Ruda kazała mi wymyślić przezwisko… Kochanka. Ma uwiecznić naszą mamę.
Chłopak spojrzał na swoją siostrę ze łzami w oczach. Podniósł się i usiadł obok niej, po czym pocałował ją w czoło.
- Dobrze. Od dzisiaj jesteś Kochanką.

ROK PÓŹNIEJ

Mijały dni, tygodnie, miesiące, a Anna coraz bardziej wierzyła w to, że Niemcy popełnili ogromny błąd atakując Polskę. Przestała ufać ojcu i jego znajomym. Wierzyła w to, że młodzi Polacy walczą w dobrej sprawie… W obronie Polski. Przez ten rok nauczyła się wielu ciekawych rzeczy. Potrafiła już strzelać, w czym była bardzo dobra, władać nożami, bić się. Była w szoku, że dziewczyna jej pokroju - delikatna dama, która polegała na kimś, stała się waleczną, pewną siebie kobietą. Kobietą, która była pewna tego co jest dobre i słuszne na tym świecie. Każdego dnia dowiadywała się czegoś innego. Uczyła historii Polski. Usłyszała co dzieje się z niektórymi ludźmi, Żydami mieszkającymi w Polsce. Jej nowi przyjaciele zdjęli jej klapki z oczu i pokazali jaki ten świat naprawdę jest. Była zszokowana tym co robił w pracy jej ukochany ojciec. Bolało ją to, że przez jego sadystyczną pracę jej matka umarła. Była zła. Zła na człowieka, którego powinna kochać nad życie. Teraz jedyne uczucie, jakie do niego żywiła to nienawiść i żądza mordu. Nie raz rozmawiała z Mateuszem o tym czy dostałaby pozwolenia na zamordowanie Martina, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć. Każdego razu odpowiadał jej w ten sam sposób: ,,Aniu, nie możemy go teraz zabić. Jest nam potrzebny. I ty to dobrze wiesz.” Lecz był przy tym bardzo delikatny. Zachowywał się, tak jakby nie był w stanie jej zranić. Dziewczyna tego nie rozumiała. Widziała, jak Ruda czasami go pytała o jakąś akcję, na której jej zależało, a on zwyczajnie na nią krzyczał. No swoją drugą siostrę. A w dodatku bliźniaczkę. Naprawdę nie była w stanie tego pojąć.

Był rok 1942 w Podziemiach było coraz głośniej o powstaniu. Oczywiście najważniejsi majorzy nie chcieli nic zdradzać. Dla nich było to zwykłe marzenie młodych, narwanych na walkę partyzantów. Oczywiście wiedzieli, że to będzie nieuniknione, ale byli pewni, że do tego wydarzenia jeszcze sporo czasu. Przez ten rok wiele się zdarzyło. Były trzy akcje. Dwie z nich były udane, ale w jednej umarło zbyt wielu, za młodych, partyzantów. Jeszcze kilku innych trafiało na Pawiak, czy Szucha i tam zostawali zabici, albo wywiezieni, najczęściej do Oświęcimia. Anna słyszała o obozach koncentracyjnych, ale nie za bardzo chciała w nie wierzyć. Była niemal pewna, że ludzie pokroju jej ojca nie są zdolni do takich czynów. Lecz Ruda co raz powtarzała jej, że może oni nie, ale Hitler z pewnością. I to zazwyczaj nie motywowało Annę do dalszej kłótni. W Domu Wolności dużo było mówione o tym, że szkopi są bezduszni. Wtedy dziewczyna wychodziła i ruszała sama do domu. Kiedyś rozmawiała o tym z Mateuszem. Tłumaczyła mu, że ona nadal jest w połowie Niemką i trochę ją to boli, jak tak mówią. Obiecał jej, że postara się z nimi porozmawiać i im wszystko wytłumaczyć.

Był 15 listopada. Kochanka jak co dzień wybrała się z podwładnymi swojego ojca na zakupy do Warszawy. Kiedy przechadzali się uliczkami Śródmieścia usłyszała strzał, a w jej stronę ruszyła grupa ludzi. Stanęła, jak wryta na chodniku i patrzyła w punkt z którego biegli ci ludzie. Nagle tuż przed nią przejechała wojskowa ciężarówka odcinając drogę nadbiegającym. Dziewczyna spojrzała przed siebie i zauważyła, że dwóch mundurowych ustawia uwięzionych ludzi pod ścianą. A wśród nich był Mateusz. W jej gardle uformowała się ogromna gula, w oczach pojawiły się łzy. Kiedy jeden z wojskowych dotknął ją w ramię i powiedział, że czas na nich syknęła i odskoczyła od niego nie odrywając wzroku od brata. Wpatrywała się w jego twarz i prosiła Boga aby on na nią spojrzał. Zrządzenie losu chciało, że odwrócił głowę w jej stronę tylko, dlatego że jeden ze szwabów postrzelił kobietę w ciąży w kolano. Wtem Mateusz ujrzał twarz swojej siostry i posłał jej nieme: ,,Przekaż innym, że będę na Szucha. Wiedzą kim jestem.” Ania nie chciała tego wiedzieć. Nie chciała aby to była prawda. ,,Przecież oni go zakatują!" – pomyślała i z jej oczu poleciały parzące łzy. Zaczęła cichutko płakać nad losem swojego ukochanego braciszka. Braciszka, którego niedawno odnalazła. Nie mogła go teraz stracić. Nagle ktoś szarpnął ją za ramię i wepchnął do nadjeżdżającego samochodu. Odjechała z miejsca gdzie być może ostatni raz widziała Sokoła.

Pędząc ulicami Warszawy Anna kombinowała, jak dostać się do Domu Wolności i do Rudej. Musiała jej powiedzieć co się stało z Mateuszem. ,,Ruda z pewnością namówi Bambo i Dziadka abyśmy go odbili. Na pewno. Nie odpuści tak łatwo!" – pomyślała dziewczyna i uśmiechnęła się do siebie. Zwróciła się do towarzyszących jej mężczyzn, że zgłodniała i chciałaby wjechać do swojej ulubionej restauracji. Restauracji gdzie pracowała Migotka. Oni zaś zgodzili się, bo nie mieli innego wyboru. Gdy dotarli na miejsce dziewczyna powiedziała, że pójdzie do toalety. Doskonale wiedziała, że mundurowi nie puszczą jej samej i nakażą jednej z kelnerek iść z nią. Los chciał, że tą osobą była Arlena. Oczywiście dziewczyny nie dawały po sobie poznać, że się znają i ruszyły do toalety. Kiedy się tam znalazły Arlena zaniepokojona pojawieniem się Kochanki spytała co się stało. Gdy Anna rzuciła się jej w ramiona z płaczem kelnerka wiedziała już o co chodzi. Bez żadnego słowa chwyciła ją za nadgarstek i poprowadziła na tyły restauracji i nakazała jej aby poczekała. Po chwili wróciła i zabrała ją do samochodu po czym pojechały do Domu.

W Domu Wolności Ania miała wszystko opowiedzieć. Wszystko co widziała, usłyszała. Było to bardzo istotne, ponieważ bez tego nie będą w stanie odbić Mateusza. Siedzieli wokół niej wszyscy. Od Bambo do Buni. Każdy chciał wiedzieć co się stało z Sokołem. Kiedy dziewczyna skończyła opowiadać wszyscy spojrzeli na Bambo i Dziadka. To do nich należała decyzja co dalej. Oni musieli zdecydować czy odbijają go pojutrze, za tydzień, czy może dopiero za miesiąc. W nich ci młodzi, cierpiący, ale pełni nadziei ludzie pokładali wszystkie nadzieje.
- Mamy kogoś na Szucha i na Pawiaku? – spytał Dziadek i wszyscy, jak jeden mąż odkrzyknęli, że tak. – No to trzeba do nich dotrzeć i dowiedzieć się co i jak. Jak będziecie już pewni gdzie jest i w jakim stanie to wtedy dopiero będziemy planować, czy odobijamy go natychmiast, czy chwile czekamy. – przerwał na moment i spojrzał na młodych ludzi. – No idźcie moje dzieci. Nie możemy zostawić tak Sokoła.
I jak jeden mąż wszyscy zerwali się i zaczęli planować całą akcję. Zośka i Lisica ubrali się i pojechali skontaktować się z ludźmi z Szucha i Pawiaka. Tylko Anna siedziała na kanapie i nie wiedziała co dalej. Mogła wrócić do domu, ale tam z pewnością próbowałaby zabić ojca. A tego nie chciała. Siedziała naprzeciwko dwóch majorów i nawet nie zadawała sobie sprawy, że oni się jej przyglądają. W pewnym momencie jej dziadek podniósł się z pewną trudnością i usiadł obok niej, po czym delikatnie ujął jej małe dłonie, w swoje nieco większe.
- Kochanie, dla ciebie mamy trochę trudniejsze zadanie i wymagające wielkiej odwagi – zaczął ze współczującym uśmiechem i pogładził delikatnie kciukiem jej dłoń. – Musisz wyciągnąć od ojca plany obu więzień. To bardzo ważne. Bez tego ani rusz. Mogłabyś go podpytać, oczywiście, jak będzie bardzo upity, czy wie coś może o Mateuszu. Wiesz, tak delikatnie. Albo jak zaśnie w pijaczym śnie, a uwierz mi jest on mocny, jak cholera, wtedy poprzeglądaj dokumenty, jakie przyniósł do domu. Dasz radę, mała? – spytał, a Anna już wiedziała, że da. Zrobiłaby wszystko byleby uratować swojego brata. Pokiwała głową i Bambo z uśmiechem zawołał kogoś aby odwiózł jego wnuczkę do jej domu.

Gdy znalazła się na obrzeżach Warszawy, Czarny zatrzymał się w cieniu ogromnego dębu, puścił do niej oczko, ścisnął pocieszająco jej dłoń i wypuścił ją z samochodu. Poczekał chwilę aby upewnić się, że dziewczyna dotrze do domu, po czym z piskiem opon odjechał. Przed Anną los postawił trudny test, który miał jej pokazać, że życie to nie bajka i powinna walczyć o pokonanie wroga Polski. Kiedy wchodziła po schodach do gabinetu jej ojca zaczęła odczuwać ukłucia niepokoju. ,,A co jeśli on nie będzie napity i nic się nie uda? Mateusz nie może czekać zbyt długo!" – pomyślała i ze złością otworzyła mahoniowe wrota pokoju Martina. Na szczęście był upity, tak jak tylko czasami się mu zdarzało. Usiadła obok niego i pogładziła go bo poszarzałych włosach. Czy powinna nadal go kochać? Nie wiedziała tego. Teraz wiedziała tylko dwie rzeczy pierwsza: on może wiedzieć gdzie jest Mateusz i czy żyje, druga: ma plany Szucha i Pawiaka. Musiała to z niego wyciągnąć.
- Tatusiu… - zaczęła i skrzywiła się na brzmienie jej głosu. – Gdzie masz plany Szucha i Pawiaka? – spytała, a jej ojciec nie pytając o nic pokazał trzęsącą się ręką na teczkę. – A akta przyjętych dzisiaj więźniów też masz? – Martin pokiwał głową, a dziewczyna z triumfalnym uśmiechem wstała i zgarnęła torbę. Wychodząc usłyszała cichy, żałosny płacz. Odwróciła się powoli i zobaczyła, że to już prawie śpiący tata płacze i coś szepcze. Podeszła do niego i nastawiała ucha. Mówił, że bardzo ją przeprasza i że nigdy nie chciał ranić ludzi. W Annie zbudziła się dawna miłość do ojca, ale ją zdusiła w zarodku i pośpiesznie wyszła z domu. Nie wiedziała co teraz. Nagle zauważyła jakiś cień pod dębem naprzeciwko wejścia. Ruszyła powoli ku niemu przypominając sobie wszystko czego nauczyła się od Sokoła. Gdy znalazła się wystarczająco blisko zobaczyła, że tym cieniem była Lisica, a za nią stała ciężarówka. Kochanka uśmiechnęła się i wraz z Joanną wsiadła do samochodu i odjechała zostawiając na zawsze swojego ojca.

Wszystko co wydarzyło się po tym, jak Anna opuściła swój dom, było tylko formalnością. Kiedy dotarli do Domu Wolności okazało się, że Mateusz jest na Szucha i jest po trudnym przesłuchaniu, co miało oznaczać, że jest w krytycznym stanie. Czarny i Migotka planowali już akcję, a reszta czekała i przygotowywała broń. Anna wkroczyła do pokoju, gdzie siedział jej dziadek, ze łzami w oczach. Nie chciała pokazywać, że jest słaba, ale już nie wytrzymywała. Pogubiła się. Nie wiedziała, czy jej ojciec jest takim tyranem, jak próbują wmówić jej nowi przyjaciele. Wiedziała, że tylko dwie osoby potrafią jej pomóc: Mateusz i dziadek. Niestety Sokół był tam gdzie był, więc został jej tylko Bambo. Kiedy starszy pan zobaczył, że wnuczka niesie ze sobą teczkę uśmiechnął się i podszedł do niej zabierając jej torbę i przytulając ją. Po czym po prostu wyszedł z pokoju i zawołał wszystkich do siebie. Ania nie wiedziała co zrobić. Zatkało ją. Ale kiedy usłyszała, że ją wołają z głębokim westchnieniem ruszyła do wielkiego stołu. Stanęła obok Rudej i Bambo. I posłuchała.
- Słuchajcie, Kochanka zdobyła plan Szucha i Pawiaka! A także akta Mateusza. To wielki czyn i dziękujemy ci za niego, ale teraz do rzeczy. Czarny! Plan wymyślony?!
- Tak! – odpowiedział i zamachał na Migotkę aby wtargała tutaj tablicę z rozrysowanym planem. Czarny zaczął tłumaczyć i pokazywać kto, gdzie i jak. – No więc odbijemy go, jak będzie przewożony na Pawiaka. Już raz robiliśmy taką akcję i przypomnę, że niezbyt się udała. No ale nie czas na rozpamiętywanie. Teraz zrobimy to tak, aby się udało. Dopadniemy ich, niestety obok domu Anny – chłopak posłał jej współczujące spojrzenie i wyszeptał, że przeprasza. – Tam obok ogromnego dębu rozłożymy kolce, a opony ich samochodów popękają. Wtedy zaczniemy atakować. Będziemy ich ostrzeliwać i niestety wszyscy muszą wziąć udział w tej akcji.
- Nie ma mowy, Marek! – krzyknął Zośka. – Aśka nigdzie nie jedzie! Będzie tu na nas czekać z pomocą medyczną!
- Kamil, wszyscy się o nią martwimy, ale ona będzie nam potrzebna, aby jak będziemy jechać z powrotem do Domu, opatrzyła ewentualne ofiary. Tylko ona robi to wystarczająco dobrze. Obiecuję, że nie będzie wychodzić z furgonetki. – odparł Czarny i wrócił do tłumaczenia. – No to o czym ja… A no tak! Kiedy będziemy toczyć walkę ze szkopami Spryciarz, Magnus i Zyta pójdą po Sokoła i go przeniosą do furgonetki, w której będzie czekać Lisica i Bunia. Postaramy się o to aby, nikt z nas nie ucierpiał i aby szkopy zdechły. Jak się ich pozbędziemy wracamy do Domu i obejmujemy opieką Mateusza. Wszystko jasne? – spytał popatrzył na nas i z uśmiechem klasnął w dłonie. – No to jutro rano wyruszamy!

Nastał dzień, kiedy wszystko ma się rozstrzygnąć. O szóstej wszyscy byli na nogach. W Domu Wolności wrzało, jak na jarmarku. Czarny i Magnus sprawdzali sprawność samochodów, a reszta czyściła broń. Punkt ósma byli gotowi i wsiadali do furgonetek. O dziewiątej szkopi mieli pojawić się pod domem Anny. Drodze do wielkiego dębu towarzyszyła grobowa cisza. Nikt nie był w humorze, aby żartować. Każdy był świadomy, że ta akcja przyniesie za sobą wiele ofiar. Kiedy o ósmej trzydzieści znaleźli się przy drzewie i rozłożyli kolce, Anna zrozumiała, że to nie będzie zwykłe wydarzenie, o którym się zapomni. Wiedziała, że może umrzeć i będzie musiała zabijać. I nagle uświadomiła sobie, że nie wie czy jest gotowa. Nie miała pewności, że kiedy wyceluje w człowieka pistolet, nie zrezygnuje i się podda. Nie mogła gwarantować, że bez drżenia rąk strzeli komuś w czaszkę. Nie mogła. Ale nie chciała o tym nikomu mówić, bo z pewnością dostałaby rozkaz pozostania w samochodzie. Chciała iść i walczyć i nikomu nie zdradzała swoich obaw.

Punkt dziewiąta z oddali dało się usłyszeć warczenie motorów, a po kilku minutach partyzanci zobaczyli wielką ciężarówkę wojskową i dwa podobne do siebie motocykle. Czarny dał znak, że mają się przygotować i czekali. Po dłuższej chwili rozległ się pisk opon i siarczyste przekleństwa kierowcy samochodu. Gdy wszystkie pojazdy bezwładnie stały, a kierowcy wyszli z nich aby sprawdzić co się stało, młodzi ludzie pochowani w krzakach wyskoczyli i zaczęli strzelać do wrogów. Oni zaś odpowiedzieli tym samym. Rozległo się istne piekło.

Gdy Magnus, Zyta i Spryciarz upewnili się, że droga wolna ruszyli do furgonetki szkopów. Biegli ile sił w nogach, ale utrudniały im to strzały oddawane w ich kierunku. Jedna osoba, której nie miało tam być strzelała do nich. Martin Hans. Gdy partyzanci go zobaczyli pośpiesznie ruszyli w stronę ciężarówki. Niestety szkop postrzelił Zytę w ramię, a ona zawyła z bólu. Magnus otworzył drzwi furgonetki i wepchnął tam Milenę. W międzyczasie Sebastian wyciągnął broń i kiedy chciał strzelić Martin postrzelił go w dłoń. Chłopak upadł na kolana z krzykiem. Całe to zdarzenie obserwowała Anna. Nie wiedziała co zrobić. Z jednej strony jej ojciec. Fakt faktem, że był okropnym tyranem i sadystą, ale był też jej kochanym tatusiem, który bezgranicznie ją kochał i bardzo o nią dbał. A z drugiej strony jej przyjaciele i ranny brat. Przyjaciele, którzy bez żadnego ale poświęciliby dla niej życie. Musiała wybrać. Dokonać najtrudniejszego wyboru w całym życiu. Myślała, że jak popatrzy ojcu w oczy on zmięknie, ale wcale się na to nie zapowiadało. Właśnie w nią wcelowywał, kiedy ona uświadomiła sobie, że on nie ma skrupułów. Podniosła pistolet do góry.
- ZABIŁEŚ MOJĄ MAMĘ! – krzyknęła i naładowała broń. – Wiem, że to nie ty, ale przez ciebie. Zasługujesz na śmierć śmieciu!
I wystrzeliła. Niestety trochę za późno i jej ojciec zdążył też oddać strzał, tylko nieco niecelny. Trafił ją w kolano. Upadła na ziemię z płaczem. Płakała nad sobą. Ale też nad tym, że właśnie zabiła swojego ojca. Ostatniego rodzica wysłała na tamten świat. Płakała. Wyła. Krzyczała. Nie rozumiała tego. Nie chciała tego rozumieć. Czuła tylko ból i urazę do Boga za to, że tak ją ukarał. Nagle ktoś podniósł ją w górę, a ona straciła przytomność.

Po udanej akcji rannych przewieziono do Domu Wolności. Była tylko trójka rannych i Mateusz. Położono ich w dwóch pokojach. Zyta i Spryciarz w jednym, a Kochanka i Sokół w drugim. Otoczono ich bardzo troskliwą opieką lekarską. Po upływie dwóch dni Anna mogła już wstawać z łóżka i pierwsze co zrobiła to podeszła do Mateusza i usiadła na jego łóżku. Chwyciła go za dłoń i zapiekły ją łzy w oczy. Nie chciała znowu płakać. Bardzo nie chciała. Ale nie była w stanie tego powstrzymać. Pozwoliła aby płynęły. Jej mama zawsze mówiła, że płaczą tylko ci, którzy są silny. Silni i odważni. A Anna uważała się za silną i odważną. Więc pozwoliła łzom płynąć. I uśmiechała się przy tym. Nagle poczuła, że ktoś ściska jej dłoń.
- Aniu, co ty? – usłyszała schrypnięty głos swojego brata. – Płaczesz i uśmiechasz się? Odbiło ci?
- Nie – odpowiedziała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Ocknąłeś się. Boże, dzięki ci! I jak się czujesz?
- Nie najlepiej. Ale to nic – rzekł i skrzywił się. Kiedy Anna chciała się podnieść i iść po kogoś on mocniej ścisnął jej dłoń. – Nie idź nigdzie. Muszę ci coś powiedzieć. Pewnie Marlena powiedziała ci, że nikt nie wie skąd się wziął mój pseudonim? Jasne, że tak. Otóż nasza mama zawsze na dobranoc opowiadała mi historię o chłopcu, który miał sokoła. Miał go wychować. Zrobić tak aby się go słuchał. A nauczył go kochać. – przerwał na chwilę i syknął z bólu, po czym ścisnął mocniej dłoń siostry. – I kiedy mamę zabrał twój ojciec, już nikt nie opowiadał mi tej bajki. Tęskniłem za tym. Za nią. Stąd sokół.
- Dobrze. Ale dlaczego mi to opowiadasz? – spytała Ania doskonale wiedząc, że to miała być tajemnica.
- Bo Aniu możesz powiedzieć to innym. – Uśmiechnął się do niej i zamknął powoli oczy. – Powiedz Rudej, że bardzo ją kochałem. Ciebie także. Od zawsze. Żegnaj, moja mała Kochanko!

Po tych słowach Mateusz rozluźnił uścisk i przestał oddychać. Na jego wargach nadal widniał łagodny uśmiech. Wyglądał na szczęśliwego, ale Anna zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała ile sił w płucach i potrząsała bratem. Nagle usłyszała zduszony krzyk przerażenia. Odwróciła się i ujrzała Marlenę stojącą w drzwiach z bronią w dłoni. Posłała jej współczujące spojrzenie. Ruda pokręciła głową, uniosła broń do skroni i strzeliła. Anna widziała to, jak w zwolnionym tempie. To jak jej siostra, a raczej jej ciało, upada bezwładnie na ziemię. Zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć. Puściła dłoń brata i podbiegła do siostry. Upadła na kolana i z krzykiem bólu i rozpaczy zaczęła bić Marlenę w klatkę piersiową. Nienawidziła ją w tej chwili. Nienawidziła za to, że ją zostawiła samą.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! – krzyczała, a do pokoju zbiegli się jej przyjaciele. – Nienawidzę! Rozumiesz?! Jesteś zerem! Poddałaś się! Zostawiłaś mnie! Nienawidzę!

Kiedy Anna skończyła krzyczeć podszedł do niej Czarny i zabrał ją z pokoju. Zaprowadził na dwór, żeby odetchnęła świeżym powietrzem. Młodzi partyzanci dostali nakaz od Bambo aby Kochanka nie zostawała sama. I też tak robili. Zmieniali się co kilka godzin. Zabawiali ją. A po trzech dniach pochowali jej rodzeństwo. Anna nie za bardzo rozumiała co i jak, ale po upływie trzech miesięcy przysięgła sobie, że pomści ich. Pomści, tak jak miała pomścić matkę.

,,Wojna. Słowo, które wywołuje wiele emocji. Wojna. Według słownika wojna to zorganizowana walka zbrojna między państwami, narodami lub grupami społecznymi, religijnymi itp. Tak uważają autorzy słowników. Ale ja zmieniłam zdanie. Wojna pokazuje nam kim tak naprawdę jesteśmy. Dzięki niej poznajemy tajemnice, tak głębokie, że aż ranią. W czasie, kiedy ona trwa poznajecie prawdziwe życie, prawdziwych przyjaciół i prawdziwą rodzinę. Oto moja definicja wojny. Mam na imię Anna Gertruda Hans, mówią na mnie Kochanka. Zabiłam swojego ojca. Zasłużył. Chciał zabić mnie. Przez niego umarła moja matka. Zniewolił ją. Zabrał od dwójki dzieci i ukochanego męża. Był sadystą. Moje rodzeństwo także nie żyje. Brat, Mateusz Kmiecic a.k.a Sokół, umarł przez zakatowanie na Szucha, a siostra, Marlena Kmiecic a.k.a Ruda, zabiła się kiedy ujrzała martwego brata. Moim zadaniem jest ich pomścić. Zrobię to. Jestem w oddziale Bamba i Dziadka. Bambo to mój dziadek. Obiecał mi, że pomścimy moje rodzeństwo. Tak więc… Oto ja: Anna Gertruda Hans a.k.a Kochanka. I właśnie poznaliście moją historię.”