Rozdział 17
Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła.
Pierwsza myśl: Aga pewnie stłukła szklankę. Lecz kiedy otworzyłem oczy uświadomiłem
sobie, że to nie jest prawda. Dopiero wtedy wrócił do mnie natłok wszystkich
wydarzeń. Byłem w bibliotece z Dylanem, Edmundem, Adamem i babcią Agi. Wtedy
odkryliśmy, że Adam to zdrajca. I tamtego dnia ja i mój brat zostaliśmy
porwani. Akurat tego samego dnia, kiedy miałem powiedzieć Agnieszce prawdę.
Rozejrzałem się wokół i ujrzałem po
prawej Dylana, po lewej Igę i Eryka. Byliśmy w ciemnym pomieszczeniu, tylko
mały promyk słońca, wymykający się z pomiędzy ciężkich krat, oświetlał nasze
twarze. Spojrzałem na swoje ręce, były skrępowane grubą liną, tak jak i kostki.
Moi towarzysze też nie mogli się pochwalić swobodą. Nagle usłyszałem, tak
dobrze mi znany, śmiech. Adam.
- Zabawne – zaczął. – Kiedy obudziłeś się, co nawiasem było
zaplanowane przeze mnie, usłyszałeś trzask szkła, prawda? – Pokiwałem głową. –
I pomyślałeś o Agnieszce… Dlaczego o niej? Dlaczego nie o hm… pomyślmy, o Gaji?
– Kiedy wypowiedział to imię jego głos stał się obrzydliwy. – Och, wiem
dlaczego! Powiem ci, okej? Nie chcesz o niej pamiętać. O tym jak ją
skrzywdziłeś, o tym, że przez ciebie się zabiła! – przerwał i w zamyśleniu
zaczął nucić melodię z ,,Titanica”, nagle
przerwał i się wyprostował. Słońce kierowało się prosto na niego. – I nie
chcesz pamiętać o tym, że to była twoja siostra! – wykrzyknął, a furia rozlała
się po jego twarzy. – Ona cię kochała! Wiesz? Bardzo… Tak bardzo, że nie
zauważała, że ja ją kocham! Nie widziała tego! Przez ciebie… Ciebie i twoją
obojętność. – Po jego policzkach zaczęły spływać leniwe łzy. – Ja ją tak
kochałem… Mogłem jej dać wszystko! Całą rozkosz, której wymagała od ciebie, ale
nigdy by jej nie dostała. Zapewne wiesz dlaczego, oczywiście, że wiesz. Bo ty
się nią brzydziłeś! Brzydziłeś! Najpiękniejszą kobietą na świecie się
brzydziłeś…
Nie dokończył, bo pojawił się
najpotężniejszy. Uśmiechał się od ucha do ucha, pstryknął palcami i w całym
pomieszczeniu, nie jestem pewien czy można to tak nazwać, rozlało się białe
światło. Dopiero teraz zauważyłem całą tą dziwną scenę. Ja siedziałem oparty o
ścianę, reszta leżała na ziemi jak lalki, które się znudziły i nie nadawały do
zabawy. Adam i najpotężniejszy stali przed nami. Chłopak miał długie rękawy
chociaż było strasznie gorąco. Przyjrzałem się dokładniej mężczyźnie. Miał siwe
włosy do ramion, zaczesane do tyłu, był umięśniony, ubrany w czarną koszulę
i szare, sprane jeansy. Jego rysy twarzy były łagodne, z jego oczu płynęła chęć
zrozumienia, ale zarazem głęboka pustka. To było coś strasznego, ale tak jakby znajomego…
Gdzieś to już wcześniej widziałem. Odpowiedź sama przyszła.
- Chłopcze – odezwał się najpotężniejszy. – Nie nazywaj mnie
tak, mam na imię Sebastian. – Mężczyzna obrócił się i położył rękę na ramieniu
Adama. – A to jest mój syn. Pewnie będzie cię zastanawiać jakim cudem mógł się
znaleźć w tej waszej Akademii Dobra? Magia! – powiedział i zaczął
się śmiać. – Wiem, że znasz to słowo jak nikt. Wiem z jakiego rodu jesteś i nie musisz mi tego uświadamiać grożąc, że
nikt nie puści mi tego płazem, że cię tu trzymam. – Spojrzał na Igę i Eryka. –
Oni tak robili i do niczego ich to nie doprowadziło.
- Jak to nie? – spytałem, a zza pleców Sebastiana jego syn
posłał mi karcące spojrzenie. – Jak to do niczego nie doszli? Przecież udało im
się stąd wydostać dzięki Izabel.
Najpotężniejszy spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Może i Izabel jest potężna, ale chyba nie liczyliście na
to, że ona sama się tu pojawi, żeby uratować jakąś dwójkę? – spojrzał na mnie i
się zaśmiał. – Liczyliście? No cóż to niestety rozczaruję cie, żadnej Izabel tu
nie było. Ta wasza Iga i Eryk leżeli cały czas tutaj, a u was byli moi
podopieczni, których Adam zamienił w tą dwójkę.
Nagle do Sebastiana zbliżył się Adam
i szepnął coś do niego, spróbowałem wyczuć ich myśli, ale tutaj nic nie
działało. Najpotężniejszy mruknął coś wyraźnie niezadowolony i odwracając się
na pięcie, odszedł. A światło wraz z nim. Adam przybliżył się do mnie, uklęknął
przy mnie. Zaczął podciągać rękaw z grymasem bólu na twarzy.
- Wiesz co Daniel – zaczął zabierając się za drugi rękaw. –
Moje życie zawaliło się, kiedy Gaja umarła. Ja też chciałem umrzeć. – I w tym
momencie pokazał mi swoje przedramienia, były pełne grubych, białych blizn. –
Myślałem, że tam gdzieś daleko, będę tylko ja i ona. Ale po mojej próbie
samobójczej ojciec powiedział, że powinienem ją pomścić. I pomszczę. – Adam zaczął
spuszczać rękawy. – Wiesz jak? Uwiodę, a później zabiję Agnieszkę – szepnął i
zaczął się śmiać. – Będę ją kochał tak jak ty kochałeś Gaję. Czyli nijak. I
zabiję ją powoli. Będzie umierać w męczarniach wiedząc, że nawet ty jej nie
pomożesz.
Nie powiedział nic
więcej, bo z głębi pomieszczenia rozległo się jego imię. Prychnął i pobiegł w
stronę skąd słychać było wołanie. To był koniec. Magia tutaj nie działała. A
jeśli działa to nie moja. Nagle cała trójka zaczęła się wiercić. Co do cholery?
Dylan spróbował się podnieść, ale skończyło się to tylko na tym, że walnął głową
w beton. Powiedział chyba, że mam mu pomóc, ale nie zrozumiałem. I tak go posadziłem
w tej samej pozycji co mnie, a Iga i Eryk poradzili sobie sami. Kobieta
spojrzała na mnie z niepokojem. Dotarłem do jej myśli. I zauważyłem swoją
twarz. Była cała poobijana, policzki zadrapane, dolna warga rozszarpana tak jakbym
całował się z piranią.
- Myślałem, że już nigdy sobie nie pójdą – warknął Dylan. –
Jak on śmiał wspomnieć Gaję. Ona miała problemy psychiczne, to nie twoja wina,
że umarła – zwrócił się do mnie, ale ja wiedziałem, że to nie prawda. – To nie
była niczyja wina. Po prostu nie potrafiliśmy jej upilnować…
- Nie! – krzyknąłem. – Nie Dylan. Ona umarła, bo jej
powiedziałem, że nigdy jej nie pokocham. – Kiedy brat spojrzał na mnie jak na
wariata przymknąłem oczy i oparłem czoło o kolana. – Tak. Przed śmiercią Gaja
powiedziała mi, że mnie kocha, a ja ją wyśmiałem i powiedziałem, że oczywiście
mnie kocha, bo jestem jej bratem, ale ona powiedziała, że nie kocha mnie w taki
sposób – przerwałem na chwilę i poczułem, że łzy spływają po moich policzkach. –
Ona mnie pocałowała. Ja ją odepchnąłem i
powiedziałem, że to obrzydliwe. Ona z płaczem wybiegła. I tyle. To moja wina.
Proste.
Iga spojrzała na mnie
ze współczuciem. W jej oczach widziałem zrozumienie, ale zarazem strach.
Przeniosłem wzrok na Eryka. Lecz on nie patrzył na mnie tylko na swoje dłonie.
Byłem ciekawy, czy wie, że Agnieszka to moja dziewczyna, czy słyszał co mówił
Adam. On najwyraźniej też czytał w myślach, bo spojrzał na mnie załzawionymi
oczami. Kurde!
- Wiesz Daniel – zaczął szeptem. – Agnieszka jest silna.
Wytrzyma wszystko. Ma przyjaciół. I wierzę, że gdybyś nie mógł jej pomóc ona by
to zrozumiała. Jest mądra i uparta. Uratuje nas. Jestem tego pewien. Wiem, że
cię kocha.
Nie zdążyłem spytać
skąd to wie, bo nagle Iga zaczęła się krztusić. Jej oczy wywróciły się białkami
do góry, a z ust wypłynęła krew. O co tu do cholery chodzi? Eryk wyglądał
spokojnie. Położył ręce na jej dłoniach i je głaskał kciukiem. Nagle z ust Igi
wypłynęły ciche słowa.
- Daniel, kochanie? To ja! Agnieszka! Naprawdę!