Rozdział 33
I znowu to samo. Obudziłam się,
zobaczyłam czarną otchłań nad sobą, poczułam zapach stęchlizny. To samo. Już
powoli miałam dość tego, że nie mam nic do powiedzenia w kwestiach gdzie i
kiedy się pojawiam. Skoro miałam być najpotężniejszą, to, czemu nic nie
potrafię? Dlaczego jestem bezbronna? To jest nie do wytrzymania! Czas zmienić
zasady gry.
Zerwałam się na równe nogi przy okazji
strącając rękę Daniela z mojej talii. Miło, że mnie przytulał, ale nie ma czasu
na czułości. Trzeba działać. Mimo, że na pewno mieliśmy ranek to tutaj było
ciemno, jak w grobie. Nie ułatwiało mi to przygotowanie moich towarzyszy do
ucieczki. Nagle przypomniałam sobie, jak byłam tutaj w noc, kiedy Daniel ze mną
zerwał, i jak z moich palców wystrzelił ogień. Czemu nie miałabym spróbować? Pomyślałam
o świetle. Słońcu, cieple ogniska i jasności dnia. Jak na zawołanie moja ręka
stanęła w płomieniach, a ja wszystko doskonale widziałam. Niestety widok nie
był najpiękniejszy. Moją uwagę najbardziej przykuł Daniel. Był cały poraniony,
zakrwawiony, poobijany i pozawijany w bandaże. Reszta nie wyglądała lepiej. Co
tu musiało się dziać….
- Aga – usłyszałam pełne zdziwienia
westchnięcie. – Kochanie, twoja ręka… Twoja ręka się pali.
Spojrzałam w kierunku głosu. Iga.
Ojej, to ona nie wiedziała, że wcale się nie palę?
- Spokojnie, Igo – odparłam z uśmiechem.
– To nic. W ogóle nie czuję, żeby mnie to bolało, więc bez obaw. – Obrzuciłam spojrzeniem
pozostałych i zatrzymałam się na Danielu. – Torturowali was? – spytałam cicho,
a w moich oczach pojawiły się łzy. – Powiedz mi czy robili wam krzywdę przeze
mnie? – Widziałam, że chłopak nie palił się do odpowiedzi i niezmiernie mnie to
wkurzyło. – Zadałam ci pytanie do cholery!
- Tak – odpowiedział cicho, nie
patrząc na mnie. – Ale to nic, skarbie. Nic nam nie jest. Powiedz lepiej, jak
ty się czujesz? – Widząc moje pytające spojrzenie uśmiechnął się smutno i
kiwnął na mój brzuch. – Może nie pamiętasz, ale Alicja robiła ci operację.
Miałaś pękniętą śledzionę… Mogłaś umrzeć.
- Trudno! – krzyknęłam. Nie
rozumiałam ich. Jak oni mogli się o mnie martwić, skoro przeżyli przeze mnie
takie okropności? Przecież gdybym tu się nie pojawiła on by ich pozabijał!
Strasznie mnie to bolało. Bolało mnie to, że osoby, które kocham cierpią za
mnie. Tak nie może być. Nie, nie, nie…
Bez słowa wytłumaczenia ruszyłam w
stronę, z której zwykle przybywał Adam i jego ojciec. Czas ich zabić. Pozbawić
najcenniejszego daru. Nie mogą dłużej żyć. Nie pozwolę im ranić, zabijać. Może
dla nich to jest w porządku, ale moim zdaniem nie. Słyszałam, że moi
przyjaciele próbują mnie dogonić. Przystanęłam na chwilę, odwróciłam się na
pięcie i skupiając całą swoją moc w dłoniach zbudowałam przezroczysty mur. Mur,
którego nie widać, ale tylko osoby o czystym sumieniu są w stanie go przekroczyć.
A wiedziałam, że żadne z nich nie ma i nie będzie miało czystego sumienia. Widząc
ich, nadbiegających ruszyłam przed siebie. Czułam, że jestem coraz bliżej moich
wrogów. Czułam także napływającą moc. Moc, której jeszcze nigdy nie czułam.
Uśmiechnęłam się do siebie uradowana. Nikt nie będzie w stanie mnie
powstrzymać. Kiedy dzieliły mnie zaledwie dwa kroki od drzwi, które prowadziły
do gabinetu Adama przystanęłam i wzięłam głęboki oddech. W mojej głowie
pojawiły się przeróżne zaklęcia, o których nie miałam dotąd pojęcia. A wraz z
nimi głos Izabel: ,,Wiem, że jesteś gotowa. Załatw to raz, a porządnie.’’ I
wtedy wszystko zrozumiałam. Izabel nie miała już wystarczająco siły, aby sama
tego dokonać. Wszystko oddała mi. Swoją wiedzę, potęgę, siłę. Zabrałam jej
wszystko. I teraz jestem odpowiedzialna, aby doprowadzić wszystko do końca.
Muszę skończyć to tak, jak powinnam. Wzięłam dwa głębokie oddechy i otworzyłam
kopniakiem drzwi. To, co tam zobaczyłam wryło w mnie w ziemię. Przy biurku
siedział Olek. Olek… Mój przyjaciel. Chłopak, który zawsze mnie chronił. Był
przy mnie… A teraz siedzi tutaj! Siedzi i patrzy na mnie, jak na kosmitkę!
Debil, idiota, kutas, frajer, zdrajca, pojeb, szmaciarz, dupek! Chciałam się na
niego rzucić… Obić jego twarz, ale nie. Nie… Wpadłam na lepszy pomysł.
Wyczarowałam sobie nóż, moją siłą woli wyciągnęłam jego język, podeszłam do
niego, unieruchomiłam go i ze łzami spływającymi po policzkach przybliżyłam do
niego nóż.
- Przykro mi, Olek – powiedziałam i
zaśmiałam się. – Ale nie jesteś gotów, aby go posiadać. – I nie zastanawiając
się ani chwili ucięłam mu język. Polała się krew. Obryzgała mnie, moją suknię,
zachlapała mi oczy. Było warto. Nagle ktoś zatrzasnął drzwi. Odwróciłam się i
ujrzałam Sebastiana.
- Brawo, brawo, brawo – powiedział cicho
z uśmiechem. – Nie spodziewałem się, że będziesz w stanie zrobić coś takiego.
Po prostu szacunek. I co teraz zamierzasz zrobić?
Jego pytanie było, co najmniej dziwne.
Pytał o coś, czego był już pewien. Wiedział, że chcę go zabić. I się na to
godził? Coś jest nie tak…
- Wiem i się z tym godzę. –
powiedział i wyszczerzył się. – Jeżeli zabijesz mnie swoją mocą Adam będzie
wiedział, jak zabić ciebie. I to zrobi. Teraz. A że od niedawna się szkolisz,
wiadomo, że Izabel oddała ci wszystko, co miała i jest bardzo słaba. A mój syn
akurat ją zabija. Taki zbieg okoliczności. Dwójka byłych najpotężniejszych umrze
tego samego dnia. Z rąk następców. Taka parodia tego, co zdarzyło się sto lat
temu. Wiesz, jak umarła najpotężniejsza z rodu Czarnych, a jak najpotężniejszy
z rodu Białych? My ich zamordowaliśmy. Tylko, że oni byli pełni sił. A cóż, nie
mogę tego powiedzieć o sobie i Izabel. Umrzemy godnie, bez swoich mocy. A ty
zginiesz tak samo. Tak już musi być. Niestety.
Nie, nie musi! Aga przenieś się do akademii. Zaufaj mi. Ja go zabiję, a
ty przeniesiesz się do domu. Daniela i resztę też uratuję. Zaufaj mi!
- Dobrze. – odpowiedziałam.
Pomyślałam o tym, aby znaleźć się tam gdzie jest Izabel i ją uratować. I zanim
się przeniosłam zobaczyłam, jak sztylet Olka trafia w samo serce Sebastiana. I
zniknęłam.
***
Stanęłam dokładnie przed Adamem.
Patrzałam jemu prosto w oczy, jego wzrok wyrażał zdziwienie i podziw.
- Skąd się tu wzięłaś, do diabła? –
spytał i spojrzał za mnie.
- Twój ojciec nie żyje. Ale nie
pozwolę zabić ci Izabel. Nie dzisiaj!
Odwróciłam się na pięcie i machnęłam
dłonią na Izabel. Po chwili zniknęła. Usłyszałam syczenie za plecami.
Spojrzałam przez ramię, a tam zobaczyłam Adama próbującego powstrzymać się
przed zaatakowaniem mnie. Bez żadnego słowa pstryknęłam palcami i przeniosłam
się do akademii.
W wielkim skrócie, co działo się po
moim powrocie. Wszyscy byli uradowani, cieszyli się, że żyję i że Sebastian nie
żyje. Kazali mi iść do gabinetu lekarskiego i przepadać się. Ale nie tylko mi.
Danielowi, Dylanowi, Idze, tacie i Alicji także. Tak, odzyskaliśmy ich.
Niestety nie wszystko skończyło się tak, jak powinno. W końcu Olek został bez
języka. I kiedy Patrycja dowiedziała się, dlaczego go oszpeciłam wcale nie była
na mnie zła. Spoliczkowała go i z płaczem oznajmiła mu, że potrzebuje chwile
przerwy. On pokiwał głową, na znak, że rozumie no, bo w końcu mówić nie mógł.
Po tym całym dniu poszłam do swojego pokoju, schowałam się pod kołdrą i zaczęłam
płakać. Płakałam… sama nie wiem, nad czym… Po prostu pozwoliłam płynąć łzą.
Ktoś kiedyś powiedział, że czasami lepiej jest wypłakać się do końca. Pozwolić,
aby oczy wyschły. Płakałam i zastanawiałam się, czy człowiek może umrzeć od
płaczu. Myśląc tak nawet nie zauważyłam, że przyszedł do mnie Daniel, położył
się obok mnie i połączył nasze małe palce. Wyczerpana lecącymi łzami zasnęłam.
Nieraz się gubimy w życiu. I nie jest
to złe. Czasami żeby odnaleźć właściwą drogę, trzeba wyrzucić mapę i zgubić
się. Tak jest najlepiej. A kiedy ta właściwa droga się pojawi to już nigdy nie
zniknie.