sobota, 23 maja 2015

Rozdział 23



Rozdział 23



- Dziewczyny, jesteśmy na miejscu. Pobudka! – obudził mnie zatroskany głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą Olka. Był bardzo poważny, ale w jego oczach kryła się troska połączona z radością.

Spojrzałam w lewo i ujrzałam Patrycję, kiedy odwróciłam głowę w prawo rozległo się pukanie do drzwi busa. Olek otworzył je i ujrzeliśmy moja babcię wraz z dwiema nieznajomymi kobietami. Ta po lewej stronie babci była wysoką, szczupła blondynka o czerwonych oczach, a kobieta po prawej była mała, pulchna, rudowłosa o oczach lawendowych. Obie uśmiechały się do nas przyjaźnie. Okej… Babcia uśmiechała się lecz w jej oczach kryło się rozczarowanie pomieszane z gniewem. Olek wyskoczył z busa i podał dłoń Zuzi, mi i Patrycji. Tą ostatnią, kiedy wysiadała pocałował w policzek.

- Witaj babciu – rzekłam niepewnie. – Co cie tu sprowadza?

- Hm, myślę że różowe koty latające na wersalkach – odparła poważnie. Kiedy ujrzała nasze zdziwione twarze roześmiała się. – Głupie pytanie, głupia odpowiedź. – przyjrzała mi się dokładnie. Wiedziałam co widzi. Moją twarz praktycznie całkowicie pokrywały plastry. Spodziewałam się ogólnego poruszenia, ale tak nie było. Kobiety po bokach babci nie wyglądały na zdziwione, a sama babcia miała taki wyraz twarzy, jakby o wszystkim wiedziała.

- Co to za kobiety? – spytała szeptem Patrycja, Olka. Chłopak spojrzał na nią z czułością, z jaką patrzał na mnie Janek. Dziewczyna przytuliła się do niego zauważając to spojrzenie. Ojejku. I nagle wszyscy poczuli się niepotrzebni. Ciszę postanowiła przerwać zirytowana Zuzia.

- Ta blondynka to pani Gałązka, a ruda to pani Gruszka. Są siostrami i nauczają w naszej akademii. Pierwsza uczy zakazanych zaklęć, a druga techniki poruszania się. – rzekła i kolejne zdania szepnęła tylko do mnie. – Osobiście uważam, że te drugie zajęcia są nam zbędne. I tak nikt później tego nie przestrzega.

Panna Gruszka zaśmiała się cicho, a babcia skarciła wzrokiem Zuzę. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i łapiąc mnie za rękę ruszyła w kierunku wrót do akademii. Ani razu nie spojrzałyśmy się do tyłu bo wiedziałyśmy, że wszyscy i tak za nami idą. Kiedy weszłyśmy do budynku powitały nas zdziwione twarze uczniów akademii. Wszyscy patrzeli na mnie. Zuzia prychnęła, odrzuciła włosy do tyłu i popchnęła mnie w stronę sali 202. Otworzyłam drzwi i wparowałam do pomieszczenia nadal pchana przez przyjaciółkę. Po chwili wszyscy byliśmy w jednym pokoju. Babcia poprosiła mnie, żebym usiadła, bo nie chce abym się przemęczała. Gdy tylko ja usiadłam moi przyjaciele zrobili to samo. W tej sali były potrójne ławki, więc ze mną siedziały Zuzia i Patrycja. Obie miały takie miny i pozy, jakby miały mnie chronić przed kimś kogo tu wcale nie ma. Babcia widząc ich miny westchnęła ciężko i przeniosła wzrok na Gustawa. Chłopak podał jej dwie teczki. W jednej z nich była moja dokumentacja medyczna, a w drugiej traktat pokojowy podpisany przez likantropy. Babcia otworzyła tą drugą teczkę i poprosiła o długopis. Okularnik poddał go, a babcia podpisała kartkę zawartą w teczce. Więc mamy sojuszników.

- Babciu, skoro mamy już podpisane traktaty to możemy uratować bliźniaków, tatę i Igę? – spytałam mając nadzieję na odpowiedź potwierdzającą. Lecz babcia tylko pokręciła głową na boki. – Dlaczego nie?! Dlaczego? Przecież, jak likantropy nam pomogą to bez trudu wygramy i chłopcy, tata i Iga będą tutaj z nami, bezpieczni. Babciu!

- Kochanie to nie jest wcale takie proste – zaczęła babcia spokojnym, cichym głosem. – Likantropy to jest dla nas ratunek, ale wielu młodych czarowników nie dałoby rady walczyć u boku tak niezależnych stworzeń. – przerwała i przetarła oczy dłonią. – Musimy poćwiczyć dobry miesiąc. Nabrać sił i doświadczenia. A tak poza tym to ja nie mogę narażać moich uczniów i pracowników na tak niebezpieczną walkę. Na pewno nie wszyscy by przeżyli, a ja bym nie chciała żyć ze świadomością, że to przeze mnie ludzie stracili dzieci, matki, ojców, dziadków i przyjaciół. Uwierz… Nikt z nas by tego nie wytrzymał!

- Ale babciu! Przecież to nie jest tylko walka o naszą rodzinę! To jest walka o nasz ród, o bezpieczną przyszłość! Przecież nie da się żyć w ciągłym strachu. To jest zarówno nasza walka, ale jak i walka każdego białego czarownika. To będzie walka o lepsze jutro.

Niestety nie dokończyłam mojej przemowy, bo do pokoju wparowała Ala, a wraz z nią moja mama. Ala powędrowała do babci i podała jej jakiś świstek, a mama podbiegła do mnie i obejrzała mnie dokładnie ze wszystkich stron i pogłaskała mnie po twarzy. Z jej oczu poleciały łzy. Nie…

- Mamuś, nie płacz! – szepnęłam zrozpaczona. – Nie płacz. To nic takiego! Zostanie tylko mała blizna.

Mama podniosła głowę i spojrzała na mnie, jak na wariatkę. Aha? Ze niby czym sobie zasłużyłam na takie spojrzenie?

- Mała blizna?! – huknęła matka. Oj, chyba ktoś się wkurzył. – Mała blizna?! Ty dziecko chyba nie wiesz co mówisz! Twoja twarz będzie oszpecona na zawsze! Na zawsze! Nawet najlepsze zaklęcie nie da rady zlikwidować tych blizn. Na pewno nie wszystkich. Może jedną trzecią z tego co cię obrzydzi na całe życie. A będzie ono trochę trwało.

Czyli, że skoro już nie będę ładna to co? To niby nikt nigdy mnie nie pokocha, a ludzie będą traktować, jak trędowata? No chyba nie. Uniosłam jedną brew, prychnęłam i szybko opuściłam salę. Pobiegłam do siebie do pokoju. Przynajmniej miałam taki zamiar.

Po drodze mijałam bibliotekę i pomyślałam, że może tam zajrzę, bo od śmierci Edmunda mnie tam nie było. Wrota były otwarte. Skrzypiały tak jak zwykle. Zamknęła je za sobą i ruszyłam wolnym, posuwistym krokiem w stronę wielkiego biurka, które stało na środku parkietu. Usiadłam na krześle i położyłam głowę na blacie. Prze moimi oczyma pojawił się obraz uśmiechniętego bibliotekarza siedzącego przy tym biurku. Zawsze tu siedział, kiedy przychodziłam, miał przy sobie listę książek, które znalazł i wydawało mu się, że z chęcią bym je przeczytała. A teraz go tu nie ma. Nie ma go. Nie pocieszy mnie słowami, że świat się ze mnie wyśmiewa, a ja muszę pokazać, że mam jaja. Nie ma go… To niesprawiedliwe! Dlaczego świat musi na każdym kroku pokazać, że może dowalić mi nawet podczas dnia, który jest idealny? Dlaczego rzeczywistość nie pytając o zdanie rozwala już prawie ułożone puzzle?

Nie! Dość użalania się nad sobą! Co ty? Będziesz miała pretensje do czegoś co w ogóle nie ma prawa bytu? Do czegoś czego nie dotkniesz? Nie, nie, nie. Nie ty! Musisz być silna i twoim zadaniem jest pokazać innym, że świat może sobie mówić co chcesz, a ty i tak zrobisz wszystko po swojemu. O to chodzi w ludzkim istnieniu. Do póki, do póty nie pokażesz, że dobrze się ze sobą czujesz nikt nie zacznie cię szanować.



Z rozmyślań wyrwało mnie ciche stukanie obcasów. Co? Przecież zauważyłabym gdyby ktoś tu wszedł. Wstałam i rozejrzałam się wokoło. Nikogo ani widu, ani słychu. Zrobiłam trzy kroki do przodu i za moimi plecami ktoś przebiegł i wyskoczył przez okno. Chciałam sprawdzić kto to taki, ale nagle dotarło do mnie, że czuję zapach spalenizny. Obróciłam się i zauważyłam, że cztery regały palą się. Podbiegłam do nich. Ogień przechodził coraz szybciej i szybciej na kolejne regały. Kurde! Spróbowałam coś uratować, nie dałam rady, bo dym wypełniał moje płuca. Usłyszałam alarm przeciw pożarowy i spod sufitu trysnęła woda. Ostatnią rzeczą, którą widziałam to wbiegający do biblioteki Olek.

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 22



Rozdział 22

To co się zdarzyło w kolejnych minutach nie da się opisać. To było istne piekło. Kiedy Janek rzucił się na mojego oprawcę, jego matka zawyła i podbiegła do mnie sprawdzając czy nic mi nie jest. Och, cóż za troskliwość! Jakoś przed chwilą nie zwracała w ogóle uwagi czy jest mi dobrze, czy też nie. Ojciec Janka odciągnął Dereka od chłopaka i wydarł się na nich, że zachowują się, jak małe dzieci. Janek krzyknął, że nikt nie miał prawa mnie oszpecić i że powinien teraz zabić człowieka, który zrobił mi krzywdę bez względu na to, czy jest to ktoś z rodziny, czy też nie.  
Przenieśli nas wszystkich do osobnych pokojów gościnnych i kazali się przespać ze wszystkim co się dzisiaj stało. Oczywiście wszystkich oprócz mnie. Mnie znów zaprowadzono do pomieszczenie gdzie spałam zaraz po tym, jak tu przybyłam. Tam człowiek o imieniu Wladimir, pewno Rosjanin, zaopatrzył moje rany i dał zastrzyk przeciw tężcowy. Kazał mi leżeć i się nie ruszać po czym opuścił pokój. Znów zostałam sama. I wtedy wszystko puściło. Moje już dosyć zszarpane nerwy rozerwały się, jak zbyt bardzo naprężona nitka. Chciało mi się płakać. Wyć. Krzyczeć. Bić. Opaść bez cienia nadziei. Chciałam zniknąć. Położyć się, zasnąć i się już nie obudzić. Pragnęłam tego tak bardzo, że poczułam impuls pójścia po wcześniej znalezione tabletki i połknięcie całej paczki. To przez to moje życie! Kiedy wszystko zaczęło się układać to coś musiało w obłoconych buciorach wpaść w moje już prawie idealne życie. Brakuje mi taty, Daniela, mamy. Brakuje mi tych beztroskich dni, kiedy największym zmartwieniem było to czy zdążę do szkoły. Nigdy nie marzyłam o takim życiu jakie mam teraz. Życiu w którym każdy dzień jest niepewny. Życiu, które stawia co nowsze przeszkody i ze śmiechem patrzy, jak je pokonuję. To życie to nie życie. To po prostu udręka. I kiedy byłam już prawie przy szufladzie z tabletkami prze oczyma pojawił mi się obraz roześmianej Zuzi, przekrzywiającej się głowy Mai, rozczochranego Olka, uśmiechniętego i wpatrującego się tylko we mnie Daniela. Wtedy moja podświadomość włożyła ciężkie buty i zaczęła skakać po moich smutnych, depresyjnych, samolubnych myślach. Jak ty tak możesz myśleć?! Oni cie potrzebują. Wierzą w ciebie! Jesteś im potrzebna! – krzyczy moja podświadomość. I wiem że ma rację. Wiem, że nigdy by mnie nie okłamała i że daje mi nadzieję, że jeszcze wszystko się zmieni. I ta nadzieja jest czymś w rodzaju ostoi spokoju. Pragnę w niej pozostać na zawsze. Nagle czuję, że w mojej głowie coś wiruje. Upadam.

- Agnieszko – słyszę cichy, zatroskany głos. Znam ten głos. Jest mi znany tak bardzo, że aż boli. – Do cholery, Aga! Obudźże się wreszcie! Mam ci coś do powiedzenia. – chwila przerwy. – Wiem, że nie widziałyśmy się dawno, ale tęskniłam za tobą tak bardzo, że czasami nie wytrzymywałam i wracałam do tego. Wiem, że bardzo dobrze wiesz do czego. Brakowało mi twoich słów pocieszenie. Twojego śmiechu. Tego jak bardzo wierzyłaś, że nigdy nie będziesz musiała mnie zostawić – przerwa i ciche łkanie. – Agi, obudź się! Proszę…
Otworzyłam oczy i ujrzałam zapłakaną twarz Patrycji. Tyle razy widziałam tą twarz w takim stanie, a czasami w jeszcze gorszym. I tyle razy to ja musiałam wytrzeć te łzy i powiedzieć: ,,Co ty? Ryczysz? Patrycja Sajkowska ryczy? No chyba śnię!”. Dlaczego wszystkie wspomnienia potrafią się zwalić na głowę, jak niespodziewana lawina? Wyciągnęłam dłoń i wytarłam łzy przyjaciółki.
- Pokaż – szepnęłam cicho, a Pati podciągnęła rękaw. Na jej przedramieniu, nadgarstku i przegubie ręki widniały grube, białe blizny, małe, białe wgłębienia. Blizny po cięciu, a wgłębienia po przypalaniu. – Och, mała… Nie rób tak więcej.
Pati spojrzała na mnie zapłakanymi oczami i wtuliła się w moją rękę. Przesunęłam się troszkę na łóżku robiąc jej miejsce. Położyła się obok mnie i wtuliła we mnie. Leżałyśmy tak jak gdy byłyśmy małe i była burza. Patrycja bardzo się bała i zawsze przychodziła do mnie. Wtedy leżałyśmy razem w łóżku, ona wtulała się we mnie i już się nie bała. Od dawna tak nie robiłyśmy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak mi tego brakowało. Nagle do pokoju wtargnął cały rządek osób. Na początku szła mama Janka, Derek, ojciec Janka, Janek, Olek, Gustaw, Zuzia, Maja, a kolejkę zamykała Katarina z Angusem. Po cholerę ich tak dużo? Narada jakaś czy coś? Wszyscy spojrzeli na mnie i na Pati zdziwieni. Wszyscy oprócz Olka. On tylko uśmiechnął się smutno i mrugnął do nas.
- Przeszkadzamy? – spytał Janek. Patrzył na mnie ze smutkiem pomieszanym z radością. – Jeżeli tak to przyjdziemy za kilka, a nawet kilkadziesiąt minut. Oczywiście jeśli chcecie.
- Nie okej. Nie przeszkadzacie.
Patrycja i ja podniosłyśmy się i wstałyśmy z łóżka. Od razu, kiedy tylko moje nogi dotknęły ziemi cała grupa zaczęła mówić przez siebie, że powinnam leżeć. Ach, cóż za wspaniałomyślność. Dobra, czas się dowiedzieć po co ta pielgrzymka.
- Cóż się takiego stało, że wszyscy się tutaj zjawiliście?
Pytanie było skierowane do Janka i jego rodziny, ale oni najwyraźniej nie mieli ochoty mi odpowiedzieć.
- Przyszliśmy tu po to bo pieski doszły do wniosku, że mogą nas wypuścić na wolność! – odpowiedzi udzieliła mi Majka. Jej bezczelność była zadziwiająca, jak na tak młody wiek.
- Ach tak? – spytałam ironicznie. – Tylko dlaczego jeden z piesków musiał mnie oszpecić?! Przecież, jak Daniel mnie zobaczy to was pozabija!
- Kim jest Daniel?! – wykrzyknął Janek. Ojć, to nie tak miało być. W tym samym czasie jago matka potrząsnęła Derekiem i jego ojcem. O co chodzi?
- W postaci wyjaśnienia pomożemy wam odbić tych waszych ludzi z niewoli. – rzekł ojciec Janka. Jego matka szturchnęła Dereka i kiwnęła w moim kierunki głową mrucząc coś.
- I odwieziemy was do tej waszej akademii i podpiszemy traktaty pokojowe z waszym rodem. Co będzie się wiązało z tym, że jak napadną na was czarni to pomożemy wam w walce.
Wszyscy byli ucieszeni oprócz dwóch, dorosłych likantropów. Ale nie zwlekaliśmy ani sekundy! Czas się szykować do powrotu. Po godzinnym krzątaniu się wszyscy byli gotowi i czekali na dziedzińcu. Oczywiście czekali na mnie. Ja miałam jeszcze spotkanie z Wladimirem.
Lekarz zmienił mi opatrunek i przekazał dokumentację dla lekarza w naszej akademii. Powiedział, że nie mogę ściągać opatrunku przez miesiąc. No pięknie. Kiedy już miałam wychodzić ktoś złapał mnie za rękę i okręcił. Tym kimś był Janek. Bez cienia zawahania nachylił się i pocałował mnie żarliwie. Całował tak prze półtorej minuty. To był dopiero pocałunek. Taki jakiego jeszcze nigdy nie zaznałam. Postanowiłam, że nikt o nim się nie dowie. Kiedy oderwałam się od niebieskookiego on pocałował mnie jeszcze w czoło i popchnął w stronę drzwi. Gdy tylko przekroczyłam próg wszystkie oczy na dziedzińcu spoczęły na mnie. Zbiegłam po schodkach i stanęłam naprzeciwko Katariny. Przyjrzałam się jej dokładnie. Była bardzo piękna pomimo różowych włosów. Pomachałam jej, a ona mnie przytuliła. Przeszłam do Angusa. Spędziłam z nim bardzo mało czasu, ale bardzo go polubiłam. Będę za nim tęsknić. Wtuliłam się w niego. Pachniał drewnem sandałowym. Ojejku. Moi towarzysze już siedzieli w busie tylko ja zostałam. Odwróciłam się w stronę Janka. Wszystko w nim teraz wydawało się takie smutne. Włosy, oczy, usta, a nawet to w jaki sposób stał. Przybliżyłam się do niego, a on mnie przytulił. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić w towarzystwie.
- Żegnaj…
Szepnęłam i szybko wsiadłam do busa. Przypadło mi miejsce z Zuzią po prawej, a z Patrycją po lewej. I odjechaliśmy. Nieświadomie z moich oczu popłynęły łzy. Płakałam dzisiaj już po raz drugi. Od czasów kiedy tato zaginął nigdy tyle nie płakałam. Oparłam głowę na ramieniu Patrycji, a obie dziewczyny wplotły dłonie w moje dłonie i się do mnie przytuliły. I w takim ułożeniu zasnęłyśmy.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 21



Rozdział 21
- Synu, coś ty powiedział?
- Powiedziałem, że jej nie dotkniesz. Najpierw musisz pokonać mnie!
O mój boże! Niemożliwe. Kłótnia dwóch wilkołaków to jedno, ale kłótnia ojca i syna, którzy są wilkołakami? To jest po prostu niesamowite. A najważniejsze jest to, że kłócą się o mnie. Przyjrzałam się dokładniej człowiekowi, który uważa się za ojca Janka. Był wysoki, a nawet troszkę za wysoki, włosy miał kruczoczarne, tak jak jego syn, ale ubrany już nie był, tak jak Janek. Założone miał spodnie od garnituru i białą koszulę, jego syn za to ubrany był w ciemne, obcisłe jeansy i czerwoną, również obcisłą, bluzkę. Oboje wyglądali jak z dwóch różnych światów. Ale w tym momencie łączyło ich jedno: obaj mężczyźni mieli nienaturalnie czarne i przekrwione oczy, a z ust wystawały im długie, ostre kły. Spojrzałam na ich dłonie. Nie było tam już zwykłych palców, były szpony, jak u orła. Niektórzy mogliby to uznać za straszne, ale ja się nie bałam. A może nie chciałam się bać. Od rozmyślań wyrwało mnie głośne warczenie. Bardzo głośne. Spojrzałam na ojca i syna, ale niestety nie byli to oni. Mieli skulone uszy (które nawiasem mówiąc były szpiczaste, jak u elfa) i popiskiwali cichuteńko. Co do diabła? Rozejrzałam się po pomieszczeniu i mój wzrok zatrzymał się na kobiecie z wysokim kokiem. To ona warczała. Kobieta. Kobieta przed którą dwóch dorosłych facetów kuli uszy, jak przed alfą. Wow, bez żartów. Przyjrzałam się kobiecie. Podobieństwo do Janka było uderzające. Włosy te same, ubrana bardzo podobnie, rysy twarzy te same i usta. Dokładnie kopia ust Janka. To pewnie była jego matka. Najdziwniejsze było to, że jej oczy nie były takie, jak u tamtych dwóch. Nie, one były normalne. Oczywiście tak normalne, jak można uznać oczy wilkołaka. Z kłami było tak samo. Z jej ust wystawały tylko kły, tak jak u wampira. Może ona jest pół wampirem – pół wilkołakiem?
- Owszem dziewczyno – powiedziała kobieta z kokiem. – Jestem pół wampirem – pół wilkołakiem. Przeszkadza ci to?
Zastygłam, a mój wzrok powędrował do Janka. On także na mnie patrzył. Mrugnął i uśmiechnął się prawie niewidocznie. Och, jak miło.
- Nie – odpowiedziałam. – Oczywiście, że nie mam nic przeciwko.
- To wybornie. Może zostawimy cię w spokoju, żebyś mogła się przygotować na przesłuchanie? – spytała kobieta z krwiożerczym uśmieszkiem.
- Em, oczywiście?
I mnie zostawili. Samą.

Po tym, jak Janek wraz z rodzicami wyszedł postanowiłam zrobić obchód. Najpierw sprawdziłam pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Jedyne co tu znalazłam to: parawan, ubikacje, leki antydepresyjne, leki przeciwbólowe, leki uspokajające, leki nasenne, przybory do pobierania krwi, flakoniki z krwią, strzykawki, fartuchy lekarskie, rękawiczki jednorazowe, nożyczki, skalpele, druty, środki dezynfekujące, maski, stół operacyjny, respirator, przybory do intubacji, szczypce, gaziki, watę, plastry, bandaże, nici, igły, balsam do ciała, krem do rąk, krem do twarzy, mikroskopy, wirówkę, lasery, wiertarkę, młotek, drabinę, gwoździe, piłę łańcuchową (bez łańcucha), zapalniczki, paralizator, gaz pieprzowy, odświeżacz powietrza i pluszaki. Kiedy chciałam przejść przez drzwi z napisem: ,,Nie wchodzić! Surowo zabronione.” usłyszałam trzask otwieranych drzwi. Pognałam do ubikacji, która znajdowała się za szeregiem parawanów i usiadłam na klozecie. Usłyszałam ciche wołanie. Glos był znajomy, ale nie miałam pojęcia skąd go znam. Podniosłam się z klozetu i odchylając jeden z parawanów wyjrzałam na drzwi. Przed nimi stała zakapturzona postać. Była bardzo drobna, a spod kaptura wystawał rudy lok. Nie wierzę! Po prostu nie wierzę.
- Zuzia? – spytałam zachrypniętym głosem. Człowiek przy drzwiach pokiwał lekko głową, po czym obrócił się i wyszedł za drzwi. Pognałam za nim. Gdy znalazłam się przy drzwiach i położyłam dłoń na klamce, zawahałam się.  A co będzie z Angusem, Katariną, Jankiem i, no może, Martą? Czy już ich nigdy nie zobaczę? Potrzasnęłam głową. Co to w ogóle za myśli? Przecież wracasz do domu!
Nacisnęłam rękę i wyszłam, niepowrotnie, z pokoju. Przed drzwiami stała piątka zakapturzonych postaci. Pierwsza postać była bardzo wysoka, Gus. Drugiej wymsknął się rudy lok, Zuzia. Trzecia była bardzo drobna, Maja. Czwarta była wysoka i smukła, Olek. Piąta miała schyloną głowę i jej jako jedynej nie rozpoznałam. Już chciałam się spytać kto to taki, ale nie pozwoliła mi na to największa postać, bo wyciągnęła przed siebie taką samą brązową szatę, jaką mieli moi wybawcy. Szybko przerzuciłam ją przez głowę, naciągnęła kaptur i pokiwałam głową. Gus wepchnął mnie pomiędzy Zuzię, a Maję. Ruszyliśmy.
Przez połowę drogi szło nam całkiem nieźle. Lecz cóż to za odbicie, gdyby nie pojawiły się kłopoty? A otóż gdy byliśmy już blisko końca drogi (bynajmniej tak myślałam, że to koniec drogi) zaczepiła nas Katarina w towarzystwie Angusa. No to pięknie.
- Witam – powiedziała Kati z uśmiechem. – Czy państwo się zgubiło?
W jej głosie nie było tej nuty co podczas naszej ostatniej rozmowy. Był ten dźwięk podejrzenia. Dźwięk, który mówił, że wie kim jesteśmy. Bałam się, że Katarina zaraz ściągnie kaptur pierwszej osobie, lecz ta jedynie wyciągnęła rękę i pomachała nią. Pierwszy zakapturzony człowiek podał jej jakiś rulonik. Kati rozciągnęła go pobłądziła po nim troche wzrokiem i wypuściła nas. Kiedy przechodziłam obok Angusa, niechcący szepnęłam dwa słowa: ,,Żegnaj Angus!”. Jasna cholera. Jestem kompletnie nieodpowiedzialna. Lecz on mnie nie usłyszał. Nie usłyszał. Niestety, ale Katarina tak. Obróciła się w mgnieniu oka i ściągnęła kaptur Olkowi. No to jesteśmy w domu. Nagle wszystkie zbroje, jak jeden mąż, obudziły się i pościągały reszcie kaptury. Pominęli mnie. Oczywiście, że wiedzieli kim jestem. Przecież tylko taka idiotka, jak ja może odezwać się do kogoś podczas udawania niemego mnicha. No cóż. Nasza strata. 1:0 dla likantropów.
Zaprowadzili nas do dużego gabinetu, jak się później okazało, do wodza watahy. Kazali nam usiąść i nic nie mówić. Nie mieliśmy się też ruszać, więc w grę nie wchodziło to, że chciałam sprawdzić kim jest piąta osoba. Po pięciu minutach przyszedł do pokoju Janek. Kiedy zobaczył mnie związaną na krześle wkurzył się. Bardzo się wkurzył. Zawarczał, okręcił szyją i spojrzał na mnie czarnymi, przekrwionymi oczyma. No to pięknie. Oparł się pośladkami o biurko i obserwował to mnie, to drzwi. Jak na zawołanie do gabinetu zawitały trzy osoby: matka Janka, ojciec Janka i jakiś starszy pan. Dziadek podszedł do mnie i chwycił mnie pod brodę. Obejrzał najpierw mój prawy profil, a później lewy. Kiedy mnie puścił i poklepał po policzku, Janek walnął pięścią w biurko i zrobił w nim dziurę. Ale ma siłę.
- Kogo ja tu widzę – rzekł starszy człowiek i podszedł do Olka. – Pan Wojciechowski, jak się nie mylę? – Przesunął się w stronę Zuzi. – A tu pani Konarska i jej brat? – Poklepał Zuzię po policzku i spojrzał na Maję i piątego więźnia. – A tu panienka Majkowska i… Nie wierzę! Patrycja Sajkowska? Dlaczego mamy tą przyjemność?
Co? CO?! Patrycja? Ta Patrycja. Spojrzałam na Olka. W jego oczach gotował się gniew. Wiedziałam, że ma teraz wielką ochotę zabić starszego pana.
- Gówno cię to obchodzi Derek! – krzyknęła Patrycja, a kiedy mężczyzna pochylił się do niej, ona napluła mu do oka. Zuch dziewczyna!
- Jak zwykle odważna – powiedział Derek wycierając ślinę Pati chusteczką. – Lecz nie zawsze to popłaca. Czas cię nauczyć manier! – krzyknął i uderzył dziewczynę w twarz. Jej głowa odleciała do tyłu. Kiedy się znowu wyprostowała z jej brwi ciekła krew. O kurwa!
- Tchórz! – krzyknęłam, a mężczyzna podszedł do mnie. – Jesteś pierdolonym tchórzem. Bić dziewczynę na oczach wszystkich? Tylko tchórze i słabi ludzie tak robią, żeby pokazać, że są silni. – zaśmiałam się odchylając głowę do tyłu. – Jesteś zwykłym zerem! Takich, jak ty świat ma po pęczki i nikt by nie uronił nawet jednej łzy gdybyś umarł. Nikt. Bo za takimi, jak ty się nie płacze.
Derek się wkurzył. Tak bardzo, że przybrał postać prawie zmienionego likantropa. Zamachnął się ręką i rozorał mi policzek swoimi szponami. Bolało. Bardzo bolało. Krzyknął do kogoś, że ma mnie zaprowadzić do pokoju lekarskiego. Mimo, że powiedział lekarskiego to ja usłyszałam tortur. Kiedy podszedł do mnie jakiś dryblas i chwycił za włosy zaczęło się prawdziwe piekło. Janek zawarczał i rzucił się na faceta trzymającego mnie. Rzucił nim o ścianę. Byłam pod wrażeniem. Uklęknął przy mnie i spojrzał na mój policzek, a raczej całą twarz. Z jego oczy popłynęła łza, kiedy przejechał delikatnie opuszkami palców po szramach na mojej twarzy. Ja też zapłakałam, niestety tylko dlatego, że rana cholernie mnie bolała. Gdy chłopak zauważył moją łzę podniósł się gwałtownie i obrócił się w stronę Dereka. Miał zaciśnięte pięści i oddychał bardzo gwałtownie. W ułamku sekundy zmienił się w wilkołaka. Całkowitego wilkołaka. I rzucił się na Dereka.