Rozdział 23
- Dziewczyny, jesteśmy na miejscu.
Pobudka! – obudził mnie zatroskany głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą
Olka. Był bardzo poważny, ale w jego oczach kryła się troska połączona z
radością.
Spojrzałam w lewo i ujrzałam
Patrycję, kiedy odwróciłam głowę w prawo rozległo się pukanie do drzwi busa.
Olek otworzył je i ujrzeliśmy moja babcię wraz z dwiema nieznajomymi kobietami.
Ta po lewej stronie babci była wysoką, szczupła blondynka o czerwonych oczach,
a kobieta po prawej była mała, pulchna, rudowłosa o oczach lawendowych. Obie
uśmiechały się do nas przyjaźnie. Okej… Babcia uśmiechała się lecz w jej oczach
kryło się rozczarowanie pomieszane z gniewem. Olek wyskoczył z busa i podał
dłoń Zuzi, mi i Patrycji. Tą ostatnią, kiedy wysiadała pocałował w policzek.
- Witaj babciu – rzekłam niepewnie. –
Co cie tu sprowadza?
- Hm, myślę że różowe koty latające
na wersalkach – odparła poważnie. Kiedy ujrzała nasze zdziwione twarze roześmiała
się. – Głupie pytanie, głupia odpowiedź. – przyjrzała mi się dokładnie.
Wiedziałam co widzi. Moją twarz praktycznie całkowicie pokrywały plastry.
Spodziewałam się ogólnego poruszenia, ale tak nie było. Kobiety po bokach babci
nie wyglądały na zdziwione, a sama babcia miała taki wyraz twarzy, jakby o
wszystkim wiedziała.
- Co to za kobiety? – spytała szeptem
Patrycja, Olka. Chłopak spojrzał na nią z czułością, z jaką patrzał na mnie
Janek. Dziewczyna przytuliła się do niego zauważając to spojrzenie. Ojejku. I
nagle wszyscy poczuli się niepotrzebni. Ciszę postanowiła przerwać zirytowana
Zuzia.
- Ta blondynka to pani Gałązka, a ruda
to pani Gruszka. Są siostrami i nauczają w naszej akademii. Pierwsza uczy
zakazanych zaklęć, a druga techniki poruszania się. – rzekła i kolejne zdania
szepnęła tylko do mnie. – Osobiście uważam, że te drugie zajęcia są nam zbędne.
I tak nikt później tego nie przestrzega.
Panna Gruszka zaśmiała się cicho, a
babcia skarciła wzrokiem Zuzę. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i łapiąc
mnie za rękę ruszyła w kierunku wrót do akademii. Ani razu nie spojrzałyśmy się
do tyłu bo wiedziałyśmy, że wszyscy i tak za nami idą. Kiedy weszłyśmy do budynku
powitały nas zdziwione twarze uczniów akademii. Wszyscy patrzeli na mnie. Zuzia
prychnęła, odrzuciła włosy do tyłu i popchnęła mnie w stronę sali 202.
Otworzyłam drzwi i wparowałam do pomieszczenia nadal pchana przez przyjaciółkę.
Po chwili wszyscy byliśmy w jednym pokoju. Babcia poprosiła mnie, żebym
usiadła, bo nie chce abym się przemęczała. Gdy tylko ja usiadłam moi
przyjaciele zrobili to samo. W tej sali były potrójne ławki, więc ze mną
siedziały Zuzia i Patrycja. Obie miały takie miny i pozy, jakby miały mnie
chronić przed kimś kogo tu wcale nie ma. Babcia widząc ich miny westchnęła
ciężko i przeniosła wzrok na Gustawa. Chłopak podał jej dwie teczki. W jednej z
nich była moja dokumentacja medyczna, a w drugiej traktat pokojowy podpisany
przez likantropy. Babcia otworzyła tą drugą teczkę i poprosiła o długopis. Okularnik
poddał go, a babcia podpisała kartkę zawartą w teczce. Więc mamy sojuszników.
- Babciu, skoro mamy już podpisane
traktaty to możemy uratować bliźniaków, tatę i Igę? – spytałam mając nadzieję
na odpowiedź potwierdzającą. Lecz babcia tylko pokręciła głową na boki. – Dlaczego
nie?! Dlaczego? Przecież, jak likantropy nam pomogą to bez trudu wygramy i
chłopcy, tata i Iga będą tutaj z nami, bezpieczni. Babciu!
- Kochanie to nie jest wcale takie
proste – zaczęła babcia spokojnym, cichym głosem. – Likantropy to jest dla nas
ratunek, ale wielu młodych czarowników nie dałoby rady walczyć u boku tak
niezależnych stworzeń. – przerwała i przetarła oczy dłonią. – Musimy poćwiczyć
dobry miesiąc. Nabrać sił i doświadczenia. A tak poza tym to ja nie mogę
narażać moich uczniów i pracowników na tak niebezpieczną walkę. Na pewno nie
wszyscy by przeżyli, a ja bym nie chciała żyć ze świadomością, że to przeze
mnie ludzie stracili dzieci, matki, ojców, dziadków i przyjaciół. Uwierz… Nikt
z nas by tego nie wytrzymał!
- Ale babciu! Przecież to nie jest
tylko walka o naszą rodzinę! To jest walka o nasz ród, o bezpieczną przyszłość!
Przecież nie da się żyć w ciągłym strachu. To jest zarówno nasza walka, ale jak
i walka każdego białego czarownika. To będzie walka o lepsze jutro.
Niestety nie dokończyłam mojej
przemowy, bo do pokoju wparowała Ala, a wraz z nią moja mama. Ala powędrowała
do babci i podała jej jakiś świstek, a mama podbiegła do mnie i obejrzała mnie
dokładnie ze wszystkich stron i pogłaskała mnie po twarzy. Z jej oczu poleciały
łzy. Nie…
- Mamuś, nie płacz! – szepnęłam
zrozpaczona. – Nie płacz. To nic takiego! Zostanie tylko mała blizna.
Mama podniosła głowę i spojrzała na
mnie, jak na wariatkę. Aha? Ze niby czym sobie zasłużyłam na takie spojrzenie?
- Mała blizna?! – huknęła matka. Oj,
chyba ktoś się wkurzył. – Mała blizna?! Ty dziecko chyba nie wiesz co mówisz!
Twoja twarz będzie oszpecona na zawsze! Na zawsze! Nawet najlepsze zaklęcie nie
da rady zlikwidować tych blizn. Na pewno nie wszystkich. Może jedną trzecią z
tego co cię obrzydzi na całe życie. A będzie ono trochę trwało.
Czyli, że skoro już nie będę ładna to
co? To niby nikt nigdy mnie nie pokocha, a ludzie będą traktować, jak trędowata?
No chyba nie. Uniosłam jedną brew, prychnęłam i szybko opuściłam salę.
Pobiegłam do siebie do pokoju. Przynajmniej miałam taki zamiar.
Po drodze mijałam bibliotekę i pomyślałam,
że może tam zajrzę, bo od śmierci Edmunda mnie tam nie było. Wrota były
otwarte. Skrzypiały tak jak zwykle. Zamknęła je za sobą i ruszyłam wolnym,
posuwistym krokiem w stronę wielkiego biurka, które stało na środku parkietu.
Usiadłam na krześle i położyłam głowę na blacie. Prze moimi oczyma pojawił się
obraz uśmiechniętego bibliotekarza siedzącego przy tym biurku. Zawsze tu
siedział, kiedy przychodziłam, miał przy sobie listę książek, które znalazł i
wydawało mu się, że z chęcią bym je przeczytała. A teraz go tu nie ma. Nie ma
go. Nie pocieszy mnie słowami, że świat się ze mnie wyśmiewa, a ja muszę
pokazać, że mam jaja. Nie ma go… To niesprawiedliwe! Dlaczego świat musi na
każdym kroku pokazać, że może dowalić mi nawet podczas dnia, który jest
idealny? Dlaczego rzeczywistość nie pytając o zdanie rozwala już prawie ułożone
puzzle?
Nie! Dość użalania się nad sobą! Co
ty? Będziesz miała pretensje do czegoś co w ogóle nie ma prawa bytu? Do czegoś
czego nie dotkniesz? Nie, nie, nie. Nie ty! Musisz być silna i twoim zadaniem
jest pokazać innym, że świat może sobie mówić co chcesz, a ty i tak zrobisz
wszystko po swojemu. O to chodzi w ludzkim istnieniu. Do póki, do póty nie
pokażesz, że dobrze się ze sobą czujesz nikt nie zacznie cię szanować.
Z rozmyślań wyrwało mnie ciche
stukanie obcasów. Co? Przecież zauważyłabym gdyby ktoś tu wszedł. Wstałam i
rozejrzałam się wokoło. Nikogo ani widu, ani słychu. Zrobiłam trzy kroki do
przodu i za moimi plecami ktoś przebiegł i wyskoczył przez okno. Chciałam
sprawdzić kto to taki, ale nagle dotarło do mnie, że czuję zapach spalenizny.
Obróciłam się i zauważyłam, że cztery regały palą się. Podbiegłam do nich.
Ogień przechodził coraz szybciej i szybciej na kolejne regały. Kurde!
Spróbowałam coś uratować, nie dałam rady, bo dym wypełniał moje płuca.
Usłyszałam alarm przeciw pożarowy i spod sufitu trysnęła woda. Ostatnią rzeczą,
którą widziałam to wbiegający do biblioteki Olek.