sobota, 23 maja 2015

Rozdział 23



Rozdział 23



- Dziewczyny, jesteśmy na miejscu. Pobudka! – obudził mnie zatroskany głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą Olka. Był bardzo poważny, ale w jego oczach kryła się troska połączona z radością.

Spojrzałam w lewo i ujrzałam Patrycję, kiedy odwróciłam głowę w prawo rozległo się pukanie do drzwi busa. Olek otworzył je i ujrzeliśmy moja babcię wraz z dwiema nieznajomymi kobietami. Ta po lewej stronie babci była wysoką, szczupła blondynka o czerwonych oczach, a kobieta po prawej była mała, pulchna, rudowłosa o oczach lawendowych. Obie uśmiechały się do nas przyjaźnie. Okej… Babcia uśmiechała się lecz w jej oczach kryło się rozczarowanie pomieszane z gniewem. Olek wyskoczył z busa i podał dłoń Zuzi, mi i Patrycji. Tą ostatnią, kiedy wysiadała pocałował w policzek.

- Witaj babciu – rzekłam niepewnie. – Co cie tu sprowadza?

- Hm, myślę że różowe koty latające na wersalkach – odparła poważnie. Kiedy ujrzała nasze zdziwione twarze roześmiała się. – Głupie pytanie, głupia odpowiedź. – przyjrzała mi się dokładnie. Wiedziałam co widzi. Moją twarz praktycznie całkowicie pokrywały plastry. Spodziewałam się ogólnego poruszenia, ale tak nie było. Kobiety po bokach babci nie wyglądały na zdziwione, a sama babcia miała taki wyraz twarzy, jakby o wszystkim wiedziała.

- Co to za kobiety? – spytała szeptem Patrycja, Olka. Chłopak spojrzał na nią z czułością, z jaką patrzał na mnie Janek. Dziewczyna przytuliła się do niego zauważając to spojrzenie. Ojejku. I nagle wszyscy poczuli się niepotrzebni. Ciszę postanowiła przerwać zirytowana Zuzia.

- Ta blondynka to pani Gałązka, a ruda to pani Gruszka. Są siostrami i nauczają w naszej akademii. Pierwsza uczy zakazanych zaklęć, a druga techniki poruszania się. – rzekła i kolejne zdania szepnęła tylko do mnie. – Osobiście uważam, że te drugie zajęcia są nam zbędne. I tak nikt później tego nie przestrzega.

Panna Gruszka zaśmiała się cicho, a babcia skarciła wzrokiem Zuzę. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i łapiąc mnie za rękę ruszyła w kierunku wrót do akademii. Ani razu nie spojrzałyśmy się do tyłu bo wiedziałyśmy, że wszyscy i tak za nami idą. Kiedy weszłyśmy do budynku powitały nas zdziwione twarze uczniów akademii. Wszyscy patrzeli na mnie. Zuzia prychnęła, odrzuciła włosy do tyłu i popchnęła mnie w stronę sali 202. Otworzyłam drzwi i wparowałam do pomieszczenia nadal pchana przez przyjaciółkę. Po chwili wszyscy byliśmy w jednym pokoju. Babcia poprosiła mnie, żebym usiadła, bo nie chce abym się przemęczała. Gdy tylko ja usiadłam moi przyjaciele zrobili to samo. W tej sali były potrójne ławki, więc ze mną siedziały Zuzia i Patrycja. Obie miały takie miny i pozy, jakby miały mnie chronić przed kimś kogo tu wcale nie ma. Babcia widząc ich miny westchnęła ciężko i przeniosła wzrok na Gustawa. Chłopak podał jej dwie teczki. W jednej z nich była moja dokumentacja medyczna, a w drugiej traktat pokojowy podpisany przez likantropy. Babcia otworzyła tą drugą teczkę i poprosiła o długopis. Okularnik poddał go, a babcia podpisała kartkę zawartą w teczce. Więc mamy sojuszników.

- Babciu, skoro mamy już podpisane traktaty to możemy uratować bliźniaków, tatę i Igę? – spytałam mając nadzieję na odpowiedź potwierdzającą. Lecz babcia tylko pokręciła głową na boki. – Dlaczego nie?! Dlaczego? Przecież, jak likantropy nam pomogą to bez trudu wygramy i chłopcy, tata i Iga będą tutaj z nami, bezpieczni. Babciu!

- Kochanie to nie jest wcale takie proste – zaczęła babcia spokojnym, cichym głosem. – Likantropy to jest dla nas ratunek, ale wielu młodych czarowników nie dałoby rady walczyć u boku tak niezależnych stworzeń. – przerwała i przetarła oczy dłonią. – Musimy poćwiczyć dobry miesiąc. Nabrać sił i doświadczenia. A tak poza tym to ja nie mogę narażać moich uczniów i pracowników na tak niebezpieczną walkę. Na pewno nie wszyscy by przeżyli, a ja bym nie chciała żyć ze świadomością, że to przeze mnie ludzie stracili dzieci, matki, ojców, dziadków i przyjaciół. Uwierz… Nikt z nas by tego nie wytrzymał!

- Ale babciu! Przecież to nie jest tylko walka o naszą rodzinę! To jest walka o nasz ród, o bezpieczną przyszłość! Przecież nie da się żyć w ciągłym strachu. To jest zarówno nasza walka, ale jak i walka każdego białego czarownika. To będzie walka o lepsze jutro.

Niestety nie dokończyłam mojej przemowy, bo do pokoju wparowała Ala, a wraz z nią moja mama. Ala powędrowała do babci i podała jej jakiś świstek, a mama podbiegła do mnie i obejrzała mnie dokładnie ze wszystkich stron i pogłaskała mnie po twarzy. Z jej oczu poleciały łzy. Nie…

- Mamuś, nie płacz! – szepnęłam zrozpaczona. – Nie płacz. To nic takiego! Zostanie tylko mała blizna.

Mama podniosła głowę i spojrzała na mnie, jak na wariatkę. Aha? Ze niby czym sobie zasłużyłam na takie spojrzenie?

- Mała blizna?! – huknęła matka. Oj, chyba ktoś się wkurzył. – Mała blizna?! Ty dziecko chyba nie wiesz co mówisz! Twoja twarz będzie oszpecona na zawsze! Na zawsze! Nawet najlepsze zaklęcie nie da rady zlikwidować tych blizn. Na pewno nie wszystkich. Może jedną trzecią z tego co cię obrzydzi na całe życie. A będzie ono trochę trwało.

Czyli, że skoro już nie będę ładna to co? To niby nikt nigdy mnie nie pokocha, a ludzie będą traktować, jak trędowata? No chyba nie. Uniosłam jedną brew, prychnęłam i szybko opuściłam salę. Pobiegłam do siebie do pokoju. Przynajmniej miałam taki zamiar.

Po drodze mijałam bibliotekę i pomyślałam, że może tam zajrzę, bo od śmierci Edmunda mnie tam nie było. Wrota były otwarte. Skrzypiały tak jak zwykle. Zamknęła je za sobą i ruszyłam wolnym, posuwistym krokiem w stronę wielkiego biurka, które stało na środku parkietu. Usiadłam na krześle i położyłam głowę na blacie. Prze moimi oczyma pojawił się obraz uśmiechniętego bibliotekarza siedzącego przy tym biurku. Zawsze tu siedział, kiedy przychodziłam, miał przy sobie listę książek, które znalazł i wydawało mu się, że z chęcią bym je przeczytała. A teraz go tu nie ma. Nie ma go. Nie pocieszy mnie słowami, że świat się ze mnie wyśmiewa, a ja muszę pokazać, że mam jaja. Nie ma go… To niesprawiedliwe! Dlaczego świat musi na każdym kroku pokazać, że może dowalić mi nawet podczas dnia, który jest idealny? Dlaczego rzeczywistość nie pytając o zdanie rozwala już prawie ułożone puzzle?

Nie! Dość użalania się nad sobą! Co ty? Będziesz miała pretensje do czegoś co w ogóle nie ma prawa bytu? Do czegoś czego nie dotkniesz? Nie, nie, nie. Nie ty! Musisz być silna i twoim zadaniem jest pokazać innym, że świat może sobie mówić co chcesz, a ty i tak zrobisz wszystko po swojemu. O to chodzi w ludzkim istnieniu. Do póki, do póty nie pokażesz, że dobrze się ze sobą czujesz nikt nie zacznie cię szanować.



Z rozmyślań wyrwało mnie ciche stukanie obcasów. Co? Przecież zauważyłabym gdyby ktoś tu wszedł. Wstałam i rozejrzałam się wokoło. Nikogo ani widu, ani słychu. Zrobiłam trzy kroki do przodu i za moimi plecami ktoś przebiegł i wyskoczył przez okno. Chciałam sprawdzić kto to taki, ale nagle dotarło do mnie, że czuję zapach spalenizny. Obróciłam się i zauważyłam, że cztery regały palą się. Podbiegłam do nich. Ogień przechodził coraz szybciej i szybciej na kolejne regały. Kurde! Spróbowałam coś uratować, nie dałam rady, bo dym wypełniał moje płuca. Usłyszałam alarm przeciw pożarowy i spod sufitu trysnęła woda. Ostatnią rzeczą, którą widziałam to wbiegający do biblioteki Olek.

1 komentarz: