piątek, 8 maja 2015

Rozdział 21



Rozdział 21
- Synu, coś ty powiedział?
- Powiedziałem, że jej nie dotkniesz. Najpierw musisz pokonać mnie!
O mój boże! Niemożliwe. Kłótnia dwóch wilkołaków to jedno, ale kłótnia ojca i syna, którzy są wilkołakami? To jest po prostu niesamowite. A najważniejsze jest to, że kłócą się o mnie. Przyjrzałam się dokładniej człowiekowi, który uważa się za ojca Janka. Był wysoki, a nawet troszkę za wysoki, włosy miał kruczoczarne, tak jak jego syn, ale ubrany już nie był, tak jak Janek. Założone miał spodnie od garnituru i białą koszulę, jego syn za to ubrany był w ciemne, obcisłe jeansy i czerwoną, również obcisłą, bluzkę. Oboje wyglądali jak z dwóch różnych światów. Ale w tym momencie łączyło ich jedno: obaj mężczyźni mieli nienaturalnie czarne i przekrwione oczy, a z ust wystawały im długie, ostre kły. Spojrzałam na ich dłonie. Nie było tam już zwykłych palców, były szpony, jak u orła. Niektórzy mogliby to uznać za straszne, ale ja się nie bałam. A może nie chciałam się bać. Od rozmyślań wyrwało mnie głośne warczenie. Bardzo głośne. Spojrzałam na ojca i syna, ale niestety nie byli to oni. Mieli skulone uszy (które nawiasem mówiąc były szpiczaste, jak u elfa) i popiskiwali cichuteńko. Co do diabła? Rozejrzałam się po pomieszczeniu i mój wzrok zatrzymał się na kobiecie z wysokim kokiem. To ona warczała. Kobieta. Kobieta przed którą dwóch dorosłych facetów kuli uszy, jak przed alfą. Wow, bez żartów. Przyjrzałam się kobiecie. Podobieństwo do Janka było uderzające. Włosy te same, ubrana bardzo podobnie, rysy twarzy te same i usta. Dokładnie kopia ust Janka. To pewnie była jego matka. Najdziwniejsze było to, że jej oczy nie były takie, jak u tamtych dwóch. Nie, one były normalne. Oczywiście tak normalne, jak można uznać oczy wilkołaka. Z kłami było tak samo. Z jej ust wystawały tylko kły, tak jak u wampira. Może ona jest pół wampirem – pół wilkołakiem?
- Owszem dziewczyno – powiedziała kobieta z kokiem. – Jestem pół wampirem – pół wilkołakiem. Przeszkadza ci to?
Zastygłam, a mój wzrok powędrował do Janka. On także na mnie patrzył. Mrugnął i uśmiechnął się prawie niewidocznie. Och, jak miło.
- Nie – odpowiedziałam. – Oczywiście, że nie mam nic przeciwko.
- To wybornie. Może zostawimy cię w spokoju, żebyś mogła się przygotować na przesłuchanie? – spytała kobieta z krwiożerczym uśmieszkiem.
- Em, oczywiście?
I mnie zostawili. Samą.

Po tym, jak Janek wraz z rodzicami wyszedł postanowiłam zrobić obchód. Najpierw sprawdziłam pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Jedyne co tu znalazłam to: parawan, ubikacje, leki antydepresyjne, leki przeciwbólowe, leki uspokajające, leki nasenne, przybory do pobierania krwi, flakoniki z krwią, strzykawki, fartuchy lekarskie, rękawiczki jednorazowe, nożyczki, skalpele, druty, środki dezynfekujące, maski, stół operacyjny, respirator, przybory do intubacji, szczypce, gaziki, watę, plastry, bandaże, nici, igły, balsam do ciała, krem do rąk, krem do twarzy, mikroskopy, wirówkę, lasery, wiertarkę, młotek, drabinę, gwoździe, piłę łańcuchową (bez łańcucha), zapalniczki, paralizator, gaz pieprzowy, odświeżacz powietrza i pluszaki. Kiedy chciałam przejść przez drzwi z napisem: ,,Nie wchodzić! Surowo zabronione.” usłyszałam trzask otwieranych drzwi. Pognałam do ubikacji, która znajdowała się za szeregiem parawanów i usiadłam na klozecie. Usłyszałam ciche wołanie. Glos był znajomy, ale nie miałam pojęcia skąd go znam. Podniosłam się z klozetu i odchylając jeden z parawanów wyjrzałam na drzwi. Przed nimi stała zakapturzona postać. Była bardzo drobna, a spod kaptura wystawał rudy lok. Nie wierzę! Po prostu nie wierzę.
- Zuzia? – spytałam zachrypniętym głosem. Człowiek przy drzwiach pokiwał lekko głową, po czym obrócił się i wyszedł za drzwi. Pognałam za nim. Gdy znalazłam się przy drzwiach i położyłam dłoń na klamce, zawahałam się.  A co będzie z Angusem, Katariną, Jankiem i, no może, Martą? Czy już ich nigdy nie zobaczę? Potrzasnęłam głową. Co to w ogóle za myśli? Przecież wracasz do domu!
Nacisnęłam rękę i wyszłam, niepowrotnie, z pokoju. Przed drzwiami stała piątka zakapturzonych postaci. Pierwsza postać była bardzo wysoka, Gus. Drugiej wymsknął się rudy lok, Zuzia. Trzecia była bardzo drobna, Maja. Czwarta była wysoka i smukła, Olek. Piąta miała schyloną głowę i jej jako jedynej nie rozpoznałam. Już chciałam się spytać kto to taki, ale nie pozwoliła mi na to największa postać, bo wyciągnęła przed siebie taką samą brązową szatę, jaką mieli moi wybawcy. Szybko przerzuciłam ją przez głowę, naciągnęła kaptur i pokiwałam głową. Gus wepchnął mnie pomiędzy Zuzię, a Maję. Ruszyliśmy.
Przez połowę drogi szło nam całkiem nieźle. Lecz cóż to za odbicie, gdyby nie pojawiły się kłopoty? A otóż gdy byliśmy już blisko końca drogi (bynajmniej tak myślałam, że to koniec drogi) zaczepiła nas Katarina w towarzystwie Angusa. No to pięknie.
- Witam – powiedziała Kati z uśmiechem. – Czy państwo się zgubiło?
W jej głosie nie było tej nuty co podczas naszej ostatniej rozmowy. Był ten dźwięk podejrzenia. Dźwięk, który mówił, że wie kim jesteśmy. Bałam się, że Katarina zaraz ściągnie kaptur pierwszej osobie, lecz ta jedynie wyciągnęła rękę i pomachała nią. Pierwszy zakapturzony człowiek podał jej jakiś rulonik. Kati rozciągnęła go pobłądziła po nim troche wzrokiem i wypuściła nas. Kiedy przechodziłam obok Angusa, niechcący szepnęłam dwa słowa: ,,Żegnaj Angus!”. Jasna cholera. Jestem kompletnie nieodpowiedzialna. Lecz on mnie nie usłyszał. Nie usłyszał. Niestety, ale Katarina tak. Obróciła się w mgnieniu oka i ściągnęła kaptur Olkowi. No to jesteśmy w domu. Nagle wszystkie zbroje, jak jeden mąż, obudziły się i pościągały reszcie kaptury. Pominęli mnie. Oczywiście, że wiedzieli kim jestem. Przecież tylko taka idiotka, jak ja może odezwać się do kogoś podczas udawania niemego mnicha. No cóż. Nasza strata. 1:0 dla likantropów.
Zaprowadzili nas do dużego gabinetu, jak się później okazało, do wodza watahy. Kazali nam usiąść i nic nie mówić. Nie mieliśmy się też ruszać, więc w grę nie wchodziło to, że chciałam sprawdzić kim jest piąta osoba. Po pięciu minutach przyszedł do pokoju Janek. Kiedy zobaczył mnie związaną na krześle wkurzył się. Bardzo się wkurzył. Zawarczał, okręcił szyją i spojrzał na mnie czarnymi, przekrwionymi oczyma. No to pięknie. Oparł się pośladkami o biurko i obserwował to mnie, to drzwi. Jak na zawołanie do gabinetu zawitały trzy osoby: matka Janka, ojciec Janka i jakiś starszy pan. Dziadek podszedł do mnie i chwycił mnie pod brodę. Obejrzał najpierw mój prawy profil, a później lewy. Kiedy mnie puścił i poklepał po policzku, Janek walnął pięścią w biurko i zrobił w nim dziurę. Ale ma siłę.
- Kogo ja tu widzę – rzekł starszy człowiek i podszedł do Olka. – Pan Wojciechowski, jak się nie mylę? – Przesunął się w stronę Zuzi. – A tu pani Konarska i jej brat? – Poklepał Zuzię po policzku i spojrzał na Maję i piątego więźnia. – A tu panienka Majkowska i… Nie wierzę! Patrycja Sajkowska? Dlaczego mamy tą przyjemność?
Co? CO?! Patrycja? Ta Patrycja. Spojrzałam na Olka. W jego oczach gotował się gniew. Wiedziałam, że ma teraz wielką ochotę zabić starszego pana.
- Gówno cię to obchodzi Derek! – krzyknęła Patrycja, a kiedy mężczyzna pochylił się do niej, ona napluła mu do oka. Zuch dziewczyna!
- Jak zwykle odważna – powiedział Derek wycierając ślinę Pati chusteczką. – Lecz nie zawsze to popłaca. Czas cię nauczyć manier! – krzyknął i uderzył dziewczynę w twarz. Jej głowa odleciała do tyłu. Kiedy się znowu wyprostowała z jej brwi ciekła krew. O kurwa!
- Tchórz! – krzyknęłam, a mężczyzna podszedł do mnie. – Jesteś pierdolonym tchórzem. Bić dziewczynę na oczach wszystkich? Tylko tchórze i słabi ludzie tak robią, żeby pokazać, że są silni. – zaśmiałam się odchylając głowę do tyłu. – Jesteś zwykłym zerem! Takich, jak ty świat ma po pęczki i nikt by nie uronił nawet jednej łzy gdybyś umarł. Nikt. Bo za takimi, jak ty się nie płacze.
Derek się wkurzył. Tak bardzo, że przybrał postać prawie zmienionego likantropa. Zamachnął się ręką i rozorał mi policzek swoimi szponami. Bolało. Bardzo bolało. Krzyknął do kogoś, że ma mnie zaprowadzić do pokoju lekarskiego. Mimo, że powiedział lekarskiego to ja usłyszałam tortur. Kiedy podszedł do mnie jakiś dryblas i chwycił za włosy zaczęło się prawdziwe piekło. Janek zawarczał i rzucił się na faceta trzymającego mnie. Rzucił nim o ścianę. Byłam pod wrażeniem. Uklęknął przy mnie i spojrzał na mój policzek, a raczej całą twarz. Z jego oczy popłynęła łza, kiedy przejechał delikatnie opuszkami palców po szramach na mojej twarzy. Ja też zapłakałam, niestety tylko dlatego, że rana cholernie mnie bolała. Gdy chłopak zauważył moją łzę podniósł się gwałtownie i obrócił się w stronę Dereka. Miał zaciśnięte pięści i oddychał bardzo gwałtownie. W ułamku sekundy zmienił się w wilkołaka. Całkowitego wilkołaka. I rzucił się na Dereka.

2 komentarze: