Rozdział 22
To co się zdarzyło w kolejnych
minutach nie da się opisać. To było istne piekło. Kiedy Janek rzucił się na
mojego oprawcę, jego matka zawyła i podbiegła do mnie sprawdzając czy nic mi
nie jest. Och, cóż za troskliwość! Jakoś przed chwilą nie zwracała w ogóle
uwagi czy jest mi dobrze, czy też nie. Ojciec Janka odciągnął Dereka od
chłopaka i wydarł się na nich, że zachowują się, jak małe dzieci. Janek
krzyknął, że nikt nie miał prawa mnie oszpecić i że powinien teraz zabić
człowieka, który zrobił mi krzywdę bez względu na to, czy jest to ktoś z
rodziny, czy też nie.
Przenieśli nas wszystkich do osobnych
pokojów gościnnych i kazali się przespać ze wszystkim co się dzisiaj stało.
Oczywiście wszystkich oprócz mnie. Mnie znów zaprowadzono do pomieszczenie gdzie
spałam zaraz po tym, jak tu przybyłam. Tam człowiek o imieniu Wladimir, pewno Rosjanin,
zaopatrzył moje rany i dał zastrzyk przeciw tężcowy. Kazał mi leżeć i się nie
ruszać po czym opuścił pokój. Znów zostałam sama. I wtedy wszystko puściło.
Moje już dosyć zszarpane nerwy rozerwały się, jak zbyt bardzo naprężona nitka.
Chciało mi się płakać. Wyć. Krzyczeć. Bić. Opaść bez cienia nadziei. Chciałam
zniknąć. Położyć się, zasnąć i się już nie obudzić. Pragnęłam tego tak bardzo,
że poczułam impuls pójścia po wcześniej znalezione tabletki i połknięcie całej
paczki. To przez to moje życie! Kiedy wszystko zaczęło się układać to coś
musiało w obłoconych buciorach wpaść w moje już prawie idealne życie. Brakuje
mi taty, Daniela, mamy. Brakuje mi tych beztroskich dni, kiedy największym
zmartwieniem było to czy zdążę do szkoły. Nigdy nie marzyłam o takim życiu
jakie mam teraz. Życiu w którym każdy dzień jest niepewny. Życiu, które stawia
co nowsze przeszkody i ze śmiechem patrzy, jak je pokonuję. To życie to nie
życie. To po prostu udręka. I kiedy byłam już prawie przy szufladzie z
tabletkami prze oczyma pojawił mi się obraz roześmianej Zuzi, przekrzywiającej się
głowy Mai, rozczochranego Olka, uśmiechniętego i wpatrującego się tylko we mnie
Daniela. Wtedy moja podświadomość włożyła ciężkie buty i zaczęła skakać po
moich smutnych, depresyjnych, samolubnych myślach. Jak ty tak możesz myśleć?! Oni cie potrzebują. Wierzą w ciebie! Jesteś
im potrzebna! – krzyczy moja podświadomość. I wiem że ma rację. Wiem, że
nigdy by mnie nie okłamała i że daje mi nadzieję, że jeszcze wszystko się
zmieni. I ta nadzieja jest czymś w rodzaju ostoi spokoju. Pragnę w niej
pozostać na zawsze. Nagle czuję, że w mojej głowie coś wiruje. Upadam.
- Agnieszko – słyszę cichy,
zatroskany głos. Znam ten głos. Jest mi znany tak bardzo, że aż boli. – Do cholery,
Aga! Obudźże się wreszcie! Mam ci coś do powiedzenia. – chwila przerwy. – Wiem,
że nie widziałyśmy się dawno, ale tęskniłam za tobą tak bardzo, że czasami nie
wytrzymywałam i wracałam do tego. Wiem, że bardzo dobrze wiesz do czego. Brakowało
mi twoich słów pocieszenie. Twojego śmiechu. Tego jak bardzo wierzyłaś, że
nigdy nie będziesz musiała mnie zostawić – przerwa i ciche łkanie. – Agi, obudź
się! Proszę…
Otworzyłam oczy i ujrzałam zapłakaną
twarz Patrycji. Tyle razy widziałam tą twarz w takim stanie, a czasami w
jeszcze gorszym. I tyle razy to ja musiałam wytrzeć te łzy i powiedzieć: ,,Co ty? Ryczysz? Patrycja Sajkowska ryczy?
No chyba śnię!”. Dlaczego wszystkie wspomnienia potrafią się zwalić na
głowę, jak niespodziewana lawina? Wyciągnęłam dłoń i wytarłam łzy przyjaciółki.
- Pokaż – szepnęłam cicho, a Pati
podciągnęła rękaw. Na jej przedramieniu, nadgarstku i przegubie ręki widniały
grube, białe blizny, małe, białe wgłębienia. Blizny po cięciu, a wgłębienia po
przypalaniu. – Och, mała… Nie rób tak więcej.
Pati spojrzała na mnie zapłakanymi
oczami i wtuliła się w moją rękę. Przesunęłam się troszkę na łóżku robiąc jej
miejsce. Położyła się obok mnie i wtuliła we mnie. Leżałyśmy tak jak gdy byłyśmy
małe i była burza. Patrycja bardzo się bała i zawsze przychodziła do mnie.
Wtedy leżałyśmy razem w łóżku, ona wtulała się we mnie i już się nie bała. Od
dawna tak nie robiłyśmy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak mi tego brakowało.
Nagle do pokoju wtargnął cały rządek osób. Na początku szła mama Janka, Derek,
ojciec Janka, Janek, Olek, Gustaw, Zuzia, Maja, a kolejkę zamykała Katarina z
Angusem. Po cholerę ich tak dużo? Narada jakaś czy coś? Wszyscy spojrzeli na
mnie i na Pati zdziwieni. Wszyscy oprócz Olka. On tylko uśmiechnął się smutno i
mrugnął do nas.
- Przeszkadzamy? – spytał Janek. Patrzył
na mnie ze smutkiem pomieszanym z radością. – Jeżeli tak to przyjdziemy za
kilka, a nawet kilkadziesiąt minut. Oczywiście jeśli chcecie.
- Nie okej. Nie przeszkadzacie.
Patrycja i ja podniosłyśmy się i wstałyśmy
z łóżka. Od razu, kiedy tylko moje nogi dotknęły ziemi cała grupa zaczęła mówić
przez siebie, że powinnam leżeć. Ach, cóż za wspaniałomyślność. Dobra, czas się
dowiedzieć po co ta pielgrzymka.
- Cóż się takiego stało, że wszyscy się
tutaj zjawiliście?
Pytanie było skierowane do Janka i
jego rodziny, ale oni najwyraźniej nie mieli ochoty mi odpowiedzieć.
- Przyszliśmy tu po to bo pieski
doszły do wniosku, że mogą nas wypuścić na wolność! – odpowiedzi udzieliła mi
Majka. Jej bezczelność była zadziwiająca, jak na tak młody wiek.
- Ach tak? – spytałam ironicznie. –
Tylko dlaczego jeden z piesków musiał mnie oszpecić?! Przecież, jak Daniel mnie
zobaczy to was pozabija!
- Kim jest Daniel?! – wykrzyknął Janek.
Ojć, to nie tak miało być. W tym samym czasie jago matka potrząsnęła Derekiem i
jego ojcem. O co chodzi?
- W postaci wyjaśnienia pomożemy wam
odbić tych waszych ludzi z niewoli. – rzekł ojciec Janka. Jego matka
szturchnęła Dereka i kiwnęła w moim kierunki głową mrucząc coś.
- I odwieziemy was do tej waszej
akademii i podpiszemy traktaty pokojowe z waszym rodem. Co będzie się wiązało z
tym, że jak napadną na was czarni to pomożemy wam w walce.
Wszyscy byli ucieszeni oprócz dwóch,
dorosłych likantropów. Ale nie zwlekaliśmy ani sekundy! Czas się szykować do
powrotu. Po godzinnym krzątaniu się wszyscy byli gotowi i czekali na
dziedzińcu. Oczywiście czekali na mnie. Ja miałam jeszcze spotkanie z
Wladimirem.
Lekarz zmienił mi opatrunek i
przekazał dokumentację dla lekarza w naszej akademii. Powiedział, że nie mogę
ściągać opatrunku przez miesiąc. No pięknie. Kiedy już miałam wychodzić ktoś
złapał mnie za rękę i okręcił. Tym kimś był Janek. Bez cienia zawahania nachylił
się i pocałował mnie żarliwie. Całował tak prze półtorej minuty. To był dopiero
pocałunek. Taki jakiego jeszcze nigdy nie zaznałam. Postanowiłam, że nikt o nim
się nie dowie. Kiedy oderwałam się od niebieskookiego on pocałował mnie jeszcze
w czoło i popchnął w stronę drzwi. Gdy tylko przekroczyłam próg wszystkie oczy
na dziedzińcu spoczęły na mnie. Zbiegłam po schodkach i stanęłam naprzeciwko Katariny.
Przyjrzałam się jej dokładnie. Była bardzo piękna pomimo różowych włosów.
Pomachałam jej, a ona mnie przytuliła. Przeszłam do Angusa. Spędziłam z nim
bardzo mało czasu, ale bardzo go polubiłam. Będę za nim tęsknić. Wtuliłam się w
niego. Pachniał drewnem sandałowym. Ojejku. Moi towarzysze już siedzieli w
busie tylko ja zostałam. Odwróciłam się w stronę Janka. Wszystko w nim teraz
wydawało się takie smutne. Włosy, oczy, usta, a nawet to w jaki sposób stał. Przybliżyłam
się do niego, a on mnie przytulił. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić w towarzystwie.
- Żegnaj…
Szepnęłam i szybko wsiadłam do busa.
Przypadło mi miejsce z Zuzią po prawej, a z Patrycją po lewej. I odjechaliśmy.
Nieświadomie z moich oczu popłynęły łzy. Płakałam dzisiaj już po raz drugi. Od
czasów kiedy tato zaginął nigdy tyle nie płakałam. Oparłam głowę na ramieniu
Patrycji, a obie dziewczyny wplotły dłonie w moje dłonie i się do mnie
przytuliły. I w takim ułożeniu zasnęłyśmy.
Rose widzę że uległaś moim błaganiom xd A teraz na poważnie szkoda mi Janka (myślę ze kiedyś wróci jak to zawsze jest w książkach :D)
OdpowiedzUsuńa przez cb płacze , jak ty to robisz ? ( ok ja płacze w wzruszających momentach , przy śmiechu i smutku oraz kiedy śpiewam coś co porusza moje małe słodziutkie serducho) dużo tego c'nie ? Ale rozdział spoczko ;*
Ale się Guzik rozpisałaś xd
UsuńWiem Ruduś xd
UsuńUuuu ostro
OdpowiedzUsuńI smutno
Ale super!!