poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 28

Hej, witam, dobry wieczór! Chciałabym wam ogromnie podziękować za te ponad 4000 wyświetleń! Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, że już tyle odsłon! Jestem wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że podoba się wam mój blog  i no po prostu... Dziękuję!!! Jesteście najlepsi! 

***


Rozdział 28



- Czy ja dobrze usłyszałam? – spytałam drwiącym głosem. – Czy ty – zwróciłam się do Janka. – powiedziałeś, że bierzesz za miesiąc ślub?

Janek nie odpowiedział tylko kiwnął głową. Aha? I ciekawe kiedy zamierzał mi to powiedzieć. Janek jęknął, tak jakby usłyszał moją myśl, ale możliwość kolejna, że się domyślił o czym teraz myślę.

- Aga – zaczął ze skruchą w głosie. – Chciałem ci powiedzieć w odpowiednim momencie…

- Jak widzę nie śpieszyło ci się aby go znaleźć! – krzyknęłam, zaśmiałam się ironicznie i rozejrzałam się po zebranych wokół nas gapiów. – No co? Radujmy się! Janek się żeni! – odwróciłam się w stronę babci. – Babciu, musimy urządzić przyjęcie! Tak!!! Będzie muzyka, alkohol, tańce i dobre towarzystwo. Co ty na to?

Babcia spojrzała pytająco na Janka, on zaś niezauważalnie pokręcił głową. Jednak staruszka zrozumiała moją wypowiedź i pokiwała radośnie głową.

- Dobrze, zgadzam się! – powiedziała z uśmiechem skierowanym do Janka, który miał przekazać mu wiadomość: ,,Nie odmówię jej, bo sama by mnie zmusiła”. Ha, wcale nie. – Okej tylko trzeba pogonić personel i zaplanować co gdzie i jak… - przekrzywiła głowę i puściłam oczko do mnie i do Patrycji. – Dziewczyny, kochane moje… Zajmiecie się tym? Powiedzcie tylko co chcecie aby tam było, a będzie. Żadnych limitów co do kosztów!

Patka uśmiechnęła się i podchodząc do mnie trąciła ramieniem Amandę, ta zaś tylko się zaśmiała i strzepnęła nieistniejący pyłek z ramion. Okej. Kiedy moja przyjaciółka dotarła do mnie ujęła mnie za dłoń i wyszczerzyła się do mojej babci. Babcia tylko lekko się zaśmiała i pokręciła głową z niedowierzaniem. Wskazała niemym ruchem na Janka i uniosła jedną brew. Że mam z nim porozmawiać? W jego snach. Pokręciłam głową na znak, że nici z jej planów, a ona westchnęła ciężko.

- No dobrze! – powiedziała babcia tak, że jej głos odbił się echem od ścian. To był głos władcy, kogoś kto wie co jest dobre, a co złe dla ludzi. Kogoś z kim nawet nie warto dyskutować bo i tak pisana jest przegrana. To był ktoś z kim nie warto zadzierać i przed kim ma się ogromny szacunek. – Nie zebraliśmy się tu po to aby Janek ogłosił nam, że zamierza się żenić. Jesteśmy tu w innym, ważniejszym dla nas celu – rozejrzała się po wszystkich zebranych i uniosła brodę. – Jesteśmy tu po to aby uzgodnić nasze poczynania dotyczące odbicia naszych z rąk czarnych. – Rozległy się pomruki. Babcia nawet nie musiała krzyczeć, że ma być cicho, wystarczyło, że spojrzała. Wow. – Tak więc, zapraszam wszystkich do środka – pokazała na drzwi biblioteki. – Raz, raz! Są rozstawione krzesła niech każdy usiądzie na jednym!

Grupka ludzi, która niewiadomo skąd się wzięła, ruszyła ku drzwiom. Co rusz, ktoś z nich przyglądał się mi z zaciekawieniem. Ja tylko unosiłam wysoko brodę i uśmiechałam się do nich. Kiedy wszyscy już weszli babcia skinieniem głowy pokazała, że mamy zrobić to samo. Ja ruszyłam jako pierwsza i pociągnęłam za sobą Patrycję, która nadal trzymała mnie za rękę. Gdy wparowaliśmy do pomieszczenia naszym oczom ukazały się spalone regały, przypalone, wielkie biurko i szeregi krzeseł zajętych przez społeczność akademii. Dla nas były przygotowane miejsca na podwyższeniu. Skierowałam się w stronę czterech schodków. Przemierzyłam je prawie biegiem. Kiedy stanęłam obok pierwszego fotela zauważyłam, że za rzędem siedzeń klęczy jakiś chłopak. Puściłam dłoń Patki i podeszłam do nieznajomego, po czy uklękłam obok niego.

- Cześć – szepnęłam, a chłopak wzdrygnął się przerażony. – Hej, spokojnie już nie gryzę.

Nieznajomy się uśmiechnął i wrócił do gmerania przy jednym z foteli, środkowym.

- Co robisz? – spytałam, a chłopak lekko się odsunął i moim oczom ukazała się otworzona klapa, w której znajdowały się przeróżne kabelki. – Po co to?

- Tu będzie siedzieć twoja babka – powiedział i uśmiechnął się do mnie wszystkowiedząco. – w zagłówku fotela są dwa mikrofony, które mają służyć twojej babci. – pokazał dwa czerwone kabelki, a później chwycił za splot zielonych, żółtych i niebieskich. – Te odpowiadają za obrazy, które będą się pojawiać na ekranie za nami – kiedy zobaczył moje zdziwione spojrzenie zaśmiał się cicho. – W jednej z rączek jest przymontowany panel sterujący. Twoja babka ma go opanowane do perfekcji.

Mój towarzysz uśmiechnął się do mnie, po czym szybko schwycił za dłoń i podciągnął do góry. Byłam w szoku. Przez chwilę nie mogłam się domyśleć gdzie jestem, ale po króciutkiej chwili doszłam do poprawnego wniosku. Chłopaczyna wyciągnął do mnie dłoń, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.

- Cześć! – powiedział już normalnym głosem. – Mam na imię Szczepan, a ty to nasza słynna Agnieszka? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Doskonale o tym wiedział. – Wiesz, większość się ciebie boi, ale dla mnie jesteś najnormalniejszą dziewczyną na świecie – zawahał się na chwilę. – No oczywiście pomijając twoje pochodzenie i to kim niedługo się staniesz. Tak to jesteś normalna. W oczywiście dobrym sensie.

Tego mi brakowało. Takiego optymizmu, który niewiadomo skąd się bierze. Szczepan był czymś takim. Postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić.

- Nie chcę cię poganiać – zaczął i kiwnął głową na zebranych. – Ale oni najwyraźniej czekają na ciebie!

Zaśmiałam się zażenowana i ruszyłam z powrotem do foteli. Szczepan podążył za mną. Moje miejsce było po lewej stronie babci, a obok mnie siedział Janek. Niech go diabli wezmą. Mój nowy znajomy pochylił się nad babcią i szepnął jej coś do ucha, a ona z uśmiechem zadowolenia poklepała go po dłoni i odesłała na krzesełka. Po tym odwróciłam głowę do mnie i spojrzeniem spytała mnie czy jestem gotowa. Kiwnęłam głową i poczułam metaliczny smak w ustach. Czas zaczynać.

- Witam was wszystkich! – zaczęła babcia. Chociaż wcale nie krzyczała było ją słychać w calusieńkiej bibliotece. – Wiedzcie, że skoro się tu znaleźliście to należycie do tak zwanej elity. Będziecie uczestniczyć w najważniejszych wydarzeniach w historii naszej akademii. – Władczy głos babki rozległ się, a niektórzy z zebranych podnieśli brody z zadowoleniem, że dyrektorka szkoły nazwała ich wybranymi. – Niestety, śmiem sądzić, że niektórzy z was w walce o nasze dobro ucierpią, a może nawet umrą. – Rozległy się szmery wśród zebranych, ale babcia uciszyła je jednym skinieniem dłoni. – Nie martwcie się. Dołożę wszelkich starań aby było, jak najmniej ofiar. Może zacznę od tematu, który jest niezwykle delikatny. Czarni czarodzieje mają w swoich rękach niezwykle ważne dla nas osoby – babka kliknęła coś i na ekranie za nami i przed nami pojawiły się zdjęcia Igi, taty i bliźniaków. – nie widzę powodu, dla którego miałabym ukrywać przed wami ich tożsamość. Więźniami są: moja córka Iga Carr, mąż mojej drugiej córki Eryk Zalewski i dwóch braci, których zapewne bardzo dobrze znacie Daniel i Dylan Moon. Może was zastanawiać skąd oni się tam wzięli… Nasz bardzo zaufany uczeń okazał się jednym z czarnych. Był nim Adam Kiedrowski. – Wśród zebranych, aż wrzało i babci nie było już tak łatwo ich uspokoić. – Spokojnie! Wiem, że był dla nas przyjacielem, chłopakiem, kolegą. Ale no cóż! Wszystkich nas wykiwał.

Gdzieś wśród zebranych, ktoś krzyknął słowa: ,,A jak mógł nas tak oszukać?” i babci odebrało mowę. Postanowiłam, że ja coś teraz powiem.

- Niestety nie wiemy tego jeszcze! – krzyknęłam, żeby wszyscy mnie usłyszeli. – Ale nie w tym jest całe sedno sprawy! Tu nie chodzi o niego, tylko o wojnę, którą już wystarczająco długo nasz ród prowadzi z czarnymi. Czas ją zakończyć! Musze was poprosić o to abyście stanęli w obronie wszystkiego co jest dobre na tym świecie!

Wszyscy wykrzyknęli równo słowa: ,,Tak, będziemy walczyć!”, a babcia spojrzała pierw na mnie, a później na nich ze smutkiem.

- Cieszę się, że tak się palicie do ochrony, ale muszę was trochę zasmucić! Czarni są o wiele od nas silniejsi. Moja potężne wojsko, które jest świetnie wyszkolone! A my, no cóż nie będę tego ukrywała, a my nie mamy nic oprócz naszych nadzwyczajnych umiejętności magicznych. – babcia przerwała, a ktoś krzyknął, że mamy przecież likantropy. – Tak, mamy – zgodziła się babcia. – lecz oni tez mają rodziny i nie możemy wymagać od nich, że sprzymierzą się z nami i będą walczyć w wojnie gdzie wielu ucierpi. Nie możemy tego od nich wymagać bo to nie w porządku. – Przerwała aby nabrać powietrza i jeden z chłopców siedzących całkiem z tyłu podniósł się i pokazał na Janka krzycząc, żeby on się o tym wypowiedział. Wszyscy spojrzeli na likantropa.

- No co tak patrzycie? – spytał się zbyt cicho aby ktoś go usłyszał. Nagle niewiadomo skąd pojawił się Szczepan i podał mu mikrofon. – Cześć, to ja Janek. Słuchajcie my, likantropy, pomożemy wam w każdej sytuacji. – powiedział i wszyscy zaczęli klaskać i przybijać sobie piątki, ale uciszyło ich chrząknięcie babci. – Ale nie mogę wam zdeklarować, że mój rodzaj będzie chciał poświęcić swoje życie aby uratować waszych… Przykro mi.

Nikt się nie odezwał. Była kompletna cisza. Nie, tak nie może być. Wyrwałam Jankowi mikrofon, przy czym musnęłam jego dłoń.

- Serio? – krzyknęłam przez co rozległ się pisk i wszyscy zakryli uszy. Ups. – Co jest z wami? – dodałam już nieco ciszej. – Że teraz będzie foch, bo ktoś nie ma zamiaru umierać za nas? Nie no wy tak naprawdę, czy tylko żartujecie? – rozejrzałam się po zebranych i uniosłam jedną brew. – Gratuluję! Właśnie zostaliście najbardziej samolubną grupą roku! – wiedziałam, że te słowa ich skrępują i byłam z siebie dumna. – Tak więc Janek obieca nam, że porozmawia ze swoimi i powie nam jak to będzie. Zgoda? – Tłum z niechęcią pokiwał głowami, a ja uśmiechnęłam się. – No to oddaję głos babci.

- Dziękuje, kochanie – odparła staruszka. Rozejrzała się po zebranych i westchnęła ciężko.     – Czekają nas naprawdę trudne miesiące i chciałabym was prosić o to, żebyście to wytrzymali. Nie bójcie się, że ktoś ucierpi. Zaczynami ćwiczenia samoobrony od następnego poniedziałku. Cała szkoła zaczyna.

Nagle do pokoju ni z gruszki, ni z pietruszki wbiegła przerażona, zapłakana Maja. Miała dłonie we krwi. Zerwałam się z fotela i podbiegłam do niej.

- Ttttaaam – zaczęła zszokowana dziewczynka. – Aga, tam na korytarz… Tam, leży…

- Maja! Kto leży!

- Tam leży Ala! – szepnęła i zakryła dłońmi usta. – Onnaa… Ona nie żyje!

3 komentarze: