środa, 1 lipca 2015

Rozdział 27



Rozdział 27

Czasami leżysz w łóżku przy zgaszonym świetle z zamkniętymi oczami i zastanawiasz się co z tobą jest nie tak. Zastanawiasz się po co w ogóle istniejesz. Czy jest w tym wszystkim sens. Czy nie jesteś jedną wielką pomyłką. I w towarzystwie takich myśli niektórzy mają zamiar pożegnać się ze światem. Płacząc krzyczą do ludzi, którzy są dla nich niezwykle ważni. Alarmują ich o tym, że potrzebują pomocy bo już nie wyrabiają. Lecz niestety nikt ich nie słyszy. Nikt. Płacz jest niemym krzykiem o pomoc. Płaczesz po nocach tylko dlatego bo w dzień chodzisz uśmiechnięty od ucha do ucha. I płaczesz z rozpaczy przez osoby, które nawet przez ten uśmiech powinny zobaczyć, że nic nie jest okej. I twoją rozpaczą jest fakt, że oni tego nie widzą. Nikt tego nie widzi. I niestety świat jest pełny różnych ludzi. Jedni tylko płaczą i to są ci silni. Ale niektórzy, znaczna większość, już nie daje rady. Poddaje się i zaczyna ból zwalczać bólem. To jest jedna z najokropniejszych rzeczy jakie człowiek może sobie zrobić. Ale nikt nie zwraca na to uwagi. Nikt. Ofiarami ludzkiej obojętności są nastolatki. Chłopcy i dziewczyny. Tam nie ma podziału na płeć. I dorośli nie zwracają na to uwagi. No bo przecież jakie może mieć problemy nastolatek? On nic nie wie o życiu! Lecz to jest guzik prawda! Rozpacz, cierpienie i smutek są oprawcami młodych, niewinnych ludzi. I nikt nie może temu zaprzeczyć. To jest prawdziwy defekt ludzkości.
Po moim wybuchu wszyscy mnie zostawili. Kiedy zostałam sama pozwoliłam sobie na rozmyślanie. Nic tutaj nie miało sensu. Nic. Nie miało sensu, to że Daniel ze mną zerwał. To że miałam ochotę umrzeć. Tak nie mogło być! Nie. Czułam się tak jakby nagle została przeniesiona do innego świata. I postanowiłam to zmienić. Zero depresyjnych rozmyślań. Zero myśli o śmierci i świecie beze mnie. Czas pokazać wszystkim kto tu tak naprawdę rządzi.

***

Już od dobrej godziny nie spałam, ale nie miałam ochoty pokazać tego Olkowi i Patrycji, którzy siedzieli przy mnie już długi czas. Słyszałam ich rozmowy, słyszałam płacz Patki, słyszałam jej obwinianie się, że to wszystko jest przez nią. Ale miałam to gdzieś. Owszem podjęłam decyzję, że wezmę się za siebie, ale wcale nie miałam ochoty wszystkim tłumaczyć co miał oznaczać mój wybuch. Moje serce pękało na tysiące kawałeczków, jak słyszałam płacz Patrycji, ale nie miałam odwagi jej pocieszyć. Bo co ja mogę wiedzieć o szczęściu? O życiu? Jeśli sama z nim nie wyrabiam. Nagle moją uwagę przykuły ciche, bardzo ciche, słowa wypowiedziane przez Olka.
- Kochanie nie płacz! – szepnął już nieźle wkurzony. Wiedziałam to. – Nic się nie dzieje – i kolejne słowa, jakie wypowiedział były bardzo, bardzo ciche. – Agnieszka wariuje, nic jej już nie pomoże. Przykro mi.
Jak on mógł! On! Ten, któremu zawsze wierzyłam, ufałam! Jak on mógł coś takiego powiedzieć?! Czy on nie wie, jak mnie to zraniło… I wtem zaczęłam płakać. Nie wiem dlaczego. I po co. Płakałam, nie tak jak ostatnio, ale i tak moje oczy spuchły do niewiarygodnych rozmiarów. I Olek nie zwrócił uwagi. Był obojętny, tak jakby wcale mnie nie znał. To był kolejny cios poniżej pasa. Czy ja muszę wszystkich tracić? Czy ja kurwa jestem trędowata?! Kiedy Pati ujrzała, że jej ukochany nic nie robi wstała z krzesła, usiadła na moim łóżku i położyła dłoń na moim biodrze. Na bank coś to dało. Tak jakby usłyszała moje myśli zabrała rękę, powiedziała do Olka cicho, że ma sobie iść i położyła się obok mnie. Przewróciłam się z boku na plecy. Dziewczyna wyciągnęła dłoń i dotknęła nią mojej. Splotłyśmy je razem. I wszystko wtedy wróciło. Wspomnienia sprzed roku. Kiedy Olek zniknął Patrycja uważała, że to przez nią i że on jej już nie kocha. Popadła w depresję. Nie chciała żyć. I nawet ja nie mogłam jej pomóc. To mnie dobijało. Dobijał mnie fakt, że moja najlepsza przyjaciółka cierpi, a ja jej nie mogę pomóc. Dobijał mnie fakt, że robiła sobie krzywdę aby zapomnieć, jak bardzo ją boli fakt, że Olka nie ma. Chciałam poczuć to co ona. Bardzo tego chciałam, więc raz spróbowałam tego co ona robiła co noc. Wzięłam nóż z kuchni, zamknęłam się w łazience i zrobiłam kilka kresek na nadgarstku. Z początku bolało, jak cholera, ale kiedy skończyłam poczułam ulgę. Już nie czułam bólu, jaki towarzyszył mi codziennie. Był z siebie dumna, że już nic mnie nie boli. Ale kiedy pokazałam to Patrycji ona dostała szału i krzyczała na mnie. Była wkurzona na siebie. Nie na mnie, tylko na siebie. I tamtego dnia zrozumiałam co się w niej dzieje. Zrozumiałam ten cały okropny ból, jaki w niej siedział i postanowiłam, że nigdy już go nie poczuje. Wszytko się zmieniło, kiedy Olek tak jakby nigdy nic pojawił się w moich drzwiach i oświadczył, że wrócił tylko do miasta, ale w szkole nie będzie się uczył. Okej, zrozumiałyśmy. I teraz kiedy leżymy razem, trzymając się za dłonie dochodzę do wniosku, że obie cierpiałyśmy przez jednego faceta, który okazuje się zwykłym dupkiem. Ale nie będę jej tego mówić, nie chcę aby do tego wróciła. Lecz wiedziałam, że te słowa, które wypowiedział mnie zniszczyły. Ostatki mojej normalności odeszły razem z Olkiem, który powinien z nami zostać i nas przytulić, jak za dawnych czasów. Już na zawsze moje ,,ja” zniknęło z powierzchni ziemi. Płakałam, ale już bezgłośnie. Nie chciałam aby Patka zaczęła też płakać. Nagle do drzwi ktoś zapukał. Nic nie odpowiedziałyśmy. Jeśli czegoś chce to wejdzie bez zaproszenia. Zapukał jeszcze kilka razy i odpuścił. Ale zaraz po tym dało się słyszeć krzyki i śmiech. Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wbiegł Janek, a za nim jego rodzice i dziadek, babcia z mamą i Izabel i Marta z Katariną. Patrycja chciała zerwać się na równe nogi, ale powstrzymałam ją chcąc aby się postawiła. Janek zatrzymał się przy łóżku i próbował powstrzymać swojego dziadka. Niestety nic to nie dało. Krzyknął do mnie, żebym uważała, ale miałam go gdzieś. Niech się dzieje co chce! Starszy pan podbiegł do mnie i podniósł mnie za włosy do góry. Usłyszałam krzyk mamy i błaganie aby mnie puścił. Janek zaczął kręcić głową i warczeć. Każdy odgrywał tu jakąś rolę. Tylko ja nie miałam przydziału. Czas realizować swój plan. Wyobraziłam sobie, że trzymająca moje włosy ręka wygina się w łuk. Jak pomyślałam, tak się stało. Staruszek przeklną siarczyście, a ja opadłam na ziemię przy okazji gruchocząc sobie kolano. Ale miałam to w dupie. Podniosłam się, wskazałam dłonią na rodziców Janka i go samego i machnęłam po czym oni nie mogli się ruszać. Spojrzałam na Izabel.
- Zadowolona? – spytałam, a kobieta patrzyła na mnie przerażona. – Co strach obleciał? Przecież sama mi kazałaś pokazać kto tu rządzi! – krzyknęłam i spiorunowałam zebranych wzrokiem. – Co tak patrzycie! Oto ja! Agnieszka! Wasza kochana Aga! Nie poznajecie? Przecież to ja. – spojrzałam na mamę i przekrzywiłam głowę. – Mamusiu? To ja Adzia! – przeniosłam wzrok na Martę i Katarinę. – Dziewczyny? – następnie zwróciłam się do każdego z nich. – Nie podobam się wam taka?! Powiedźcie! Proszę, zmienię to! A może zmienię was?
Nikt mi nie odpowiedział. Zauważyłam w drzwiach wszystkich moich młodych przyjaciół. Ich miny świadczyły o tym, że widzieli wszystko dokładnie. Maja, Zuzia, Ala, Gustaw i Olek. Moi słodcy towarzysze. Byli przerażeni i patrzyli na mnie, jak na zjawę. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Patrycje. Ona jedyna nie wyglądała na zaskoczoną. Ale widziałam w jej oczach cos w stylu rozpaczy po utracie przyjaciółki. Byłam wkurwiona i tą złość zamierzałam wyładować na Izabel. Wyobraziłam sobie, że przyciągam ja do siebie i tak się stało. Sunęła po podłodze wbrew swojej woli. Widziałam w jej oczach drwinę mieszaną ze strachem.
- Widzisz? – pokazałam ręką na zebranych. – Widzisz? Oni się mnie boją! Boją! – zaśmiałam się, jak wariatka. Było źle. – Nie cieszysz się? Przecież taki był twój cel! Chciałaś aby mnie znienawidzili! – Nie uśmiechała się. Tak nie może być. – Uśmiechaj się! Śmiej! – machnęłam dłonią, a usta Izabel wykrzywiły się w uśmiechu i po chwili zaczęła rechotać. – Bardziej! – znów machnięcie i kobieta śmiała się, jak gdyby ktoś opowiedział jej coś cholernie śmiesznego. – Chcesz? Opowiem im kim tak właściwie jestem. Okej, zgadzasz się? Nawet jeśli nie to trudno.
Zarzuciłam ręką i Izabel poleciała na krzesło stojące pod ścianą i usiadła na nim wbrew swojej woli. Uśmiechnęłam się zadowolona ze swojej sztuczki, poprawiłam włosy, chrząknęłam i przekrzywiłam głowę.
- Słuchajcie mnie wszyscy! – krzyknęłam po czym obróciłam dłońmi, żeby każda głowa w pomieszczeniu mnie ujrzała. Każde uszy w szkole mnie usłyszały. Każdy biały czarownik słyszał moje słowa. Zaklaskałam w dłonie i wiedziałam, że już wszyscy tylko czekają, aż coś powiem. – Jestem Agnieszka Leokadia Zalewska! Znacie mnie! To ja miałam uratować akademię przed czarnymi. Ja miałam być waszym wybawcą. Ale nikt z was mnie nie spytał kim tak naprawdę jestem. Otóż posłuchajcie mojej historii! – chrząknęłam i przybrałam poważny wyraz twarzy. – Urodziłam się trzynastego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego, o godzinie czternastej piętnaście. Moimi rodzicami są Maria Zalewska i Eryk Zalewski, a babcią Kazimierza Carr. W wieku dziewiętnastu lat straciłam ojca. Z naciskiem na słowo ,,straciłam”. Wszyscy myśleliśmy, że on nie żyje tylko dlatego bo nie znaleźliśmy jego ciała na miejscu zbrodni. I przez pięć lat myślałam, że mój ojciec nie żyje. Sześć miesięcy temu zaczęła się moja przemiana. Wszyscy myśleliśmy, że to będzie przemiana normalnej dziewczyny, z normalnej białej rodziny. Też tak myślałam. Lecz po pewnym czasie w akademii pojawił się list do mnie, że będę następczynią samej Izabel. Nie wierzyłam w to. Lecz, jak się później okazało inni wierzyli. Zostałam porwana przez likantrpów. Tam zostałam oszpecona. Ale to nic. Po powrocie zaczęłam odkrywać swoje moce. Oczywiście wcale to nie był początek. Moim początkiem była śmierć Edmunda, naszego bibliotekarza. To był mój początek z magią stopnia niewyobrażalnego. I teraz potrafię robić rzeczy, o których nawet nie śnicie. – przerwałam i uśmiechnęłam się jadowicie. – To ja Agnieszka Leokadia Zalewska. Jestem waszą nową przywódczynią! Czas zacząć zabawę w berka z czarnymi!
Zapragnęłam usłyszeć reakcję każdego białego czarownika, który nie był w tym pomieszczeniu. Słyszałam protesty, drwiące uwagi, pełne zachwytu jęknięcia, radosny śmiech i krzyk zadowolenia. I gdzieś tam był głos, który współgrał z trzema innymi. Słowa dokładnie te same: ,,Jezu… Co ona zrobiła!”. Wypowiedziały to cztery bardzo ważne osoby. Daniel, Dylan, Iga i tato. Oni też mnie słyszeli pomimo czarów ochronnych założonych przez Adama. Cieszyłam się, jak głupia. Wróciłam do rzeczywistości i rozejrzałam się po zebranych. Na ich twarzach krył się smutek, zaskoczenie, rozpacz, nutka drwiny i zdziwienia. Zrzuciłam czar, który był moim mikrofonem do umysłów białych i przybrałam uśmiech seryjnego mordercy. Spojrzałam na rodziców Janka, przesunęłam wzrok na niego. Nie zwracałam na niego uwagi przez całą moją przemowę i całe to głupie przedstawienie. Widziałam, że się mnie cholernie boi. Ale pewna część jego walczyła o to że mnie kocha i nic go to nie obchodzi, czy zwariowałam czy nie. Słodkie. Przeniosłam się na babcię i mamę. Gdy zauważyły mój wzrok odwróciły twarze. Trudno się mówi. Nadszedł czas na moich przyjaciół. Nie miałam odwagi na nich patrzeć bo wiedziałam, że mają mętlik w głowach i nie wiedzą o co chodzi. Okej, rozumiem. Na koniec zostawiłam sobie Izabel. Spodziewałam się, że po moim ujawnieniu się będzie zadowolona, ale ona tylko do mnie żywiła urazę za to, że zwariowałam. Och, doprawdy?
- Zwariowałam, Izabel? – spytałam głosem pełnym drwiny. – Uważasz, że zwariowałam?
- Tak, głupia dziewczyno! – krzyknęła i aż poczerwieniała ze złości. – Myślisz, że teraz każdy będzie ci się kłaniał? Że każdy będzie cię kochał?! Nie! Nie, każdy będzie cię traktował, jak dziwactwo! Wybryk natury! I co z tego, że będziesz ich przywódcą?! Oni i tak już zawsze będą się ciebie bać! Zawsze! Niezależnie, czy jesteś ich córką, siostrą, kochanką, małżonką, przyjaciółką, czy bratową! Zawsze będziesz dziwolągiem, którego należy się bać! Rozumiesz?!
- Oczywiście, że rozumiałam. Nawet miałam na celu to aby mnie tak traktowali. Ta moja przemowa była tylko dlatego, że chciałam abyście mnie znienawidzili! – krzyknęłam do zebranych. – Nie chciałam aby ktoś mnie pokochał i ucierpiał przez moją głupotę! Dlatego was odstraszam!
I tym wszystko zepsułam! Wszystko! Każdy z nich odetchnął z ulgą. Oczywiście mogłam im wymazać pamięć, ale co to by miało na celu? Wolałam nie mieć tajemnic przed osobami, które kocham nad życie. Nie, co to, to nie. I nagle dopadła mnie myśl, że nic nie robimy w kierunku aby uratować chłopców, Igę i tatę. Nic. Tak nie może być!
- Posłuchajcie mnie, teraz mówię bardzo poważnie. – zaczęłam i przejechałam po twarzy dłonią. – Nic nie robimy w kierunku uratowania naszych z rąk czarnych. Nie żebym miała, jakieś pretensje, ale przydałoby się coś zaplanować, nie sądzicie?
Każdy dorosły spojrzał na mnie, jak na wariatkę. To już nie pierwszy raz dzisiaj. Ale kiedy zrozumieli, że mówię poważnie też zaczęli się nad tym zastanawiać. W końcu powiedzieli, że mam się ogarnąć i przyjść do zniszczonej biblioteki za godzinę. Dobrze.

***

Po półgodzinnym prysznicu, przebrałam się w czyste, rzadko noszone jeansy i ciemno różowy sweterek, spięłam włosy w luźny kok i ruszyłam w stronę biblioteki. Wszystkie wspomnienia związane z nią pojawiły się z nienacka. Pierwsza scena zazdrości Daniela, długie, smutne pogawędki z Edmundem i wiele smutnych przemyśleń pomiędzy starymi regałami. Nie zdawałam sobie sprawy, że to już minęło i nie wróci i że bardzo mi tego będzie brakować. Przyśpieszyłam kroku i kiedy byłam przy drzwiach ktoś zza nich je pchnął i przy okazji przywalił mi nimi w czoło. Zaczęłam kląć i krzyczeć. Wszyscy z środka się zlecieli przerażeni moimi krzykami. Kiedy już wszyscy zebrali się wokół mnie i mojego drzwiowego zdołałam podnieść głowę i obejrzeć napastnika. Była to dziewczyna o długich złotych włosach, ogromnych zielonych oczach, pełnych czerwonych ustach i figury modelki. No, cholera ideał! A no i zapomniałam wspomnieć, że jest wysoka.
- Przepraszam! – krzyknęła i złapała się za głowę. Co? – Jestem taką niezdarą! Mam Na imię Amanda i jeszcze raz bardzo cię przepraszam!
Co? Amanda? Złapała za głowę? Co? Spojrzałam na zebranych i jedyną osobą, która mogła mi to racjonalnie wytłumaczyć był Janek. Uniosłam brwi i spojrzałam w kierunki blondynki.
- Amanda była siostrą Diany. – powiedział. Skąd on wie kim była Diana? – Bo to była moja znajoma i bardzo przeżyłem jej śmierć. – Okej, ale co tu robi ta Amanda? – Amanda będzie nam pomagać w zaprojektowaniu biblioteki…
Nie powiedział nic dalej bo Amanda rzuciła się w jego kierunku i się do niego przylepiła.
- Kotku, zapomniałeś dodać, że jestem twoją narzeczoną!
Co? Co?! Spojrzałam pytająco na Janka i ujrzałam w jego oczach niechęć skierowaną do Amandy i rozpacz do tego, że się dowiedziałam.
- Tak. Amanda to moja narzeczona. – przerwał i posłał mi przepraszający uśmiech. – Bierzemy ślub za miesiąc.

5 komentarzy:

  1. O kur*a
    Inaczej tego się nie da opisać

    OdpowiedzUsuń
  2. awruk ;p i popieram kom. wyżej

    OdpowiedzUsuń
  3. Co? Co? Co? Już nie lubię Janka, co za podły typ. Jak on mógł ją tak wykiwać? Co do Agi, uwielbiam ją coraz bardziej. Pokazała, że ma klasę i styl, pokazała prawdziwą siebie. I o to chodziło!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu ja nie znałam twojego bloga wcześniej? Teraz mam dużo do nadrabiania :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział czekam czytam z oczekiwanie na następne ♥

    OdpowiedzUsuń