Rozdział 27
Czasami leżysz w łóżku przy zgaszonym
świetle z zamkniętymi oczami i zastanawiasz się co z tobą jest nie tak.
Zastanawiasz się po co w ogóle istniejesz. Czy jest w tym wszystkim sens. Czy
nie jesteś jedną wielką pomyłką. I w towarzystwie takich myśli niektórzy mają
zamiar pożegnać się ze światem. Płacząc krzyczą do ludzi, którzy są dla nich
niezwykle ważni. Alarmują ich o tym, że potrzebują pomocy bo już nie wyrabiają.
Lecz niestety nikt ich nie słyszy. Nikt. Płacz jest niemym krzykiem o pomoc.
Płaczesz po nocach tylko dlatego bo w dzień chodzisz uśmiechnięty od ucha do
ucha. I płaczesz z rozpaczy przez osoby, które nawet przez ten uśmiech powinny
zobaczyć, że nic nie jest okej. I twoją rozpaczą jest fakt, że oni tego nie
widzą. Nikt tego nie widzi. I niestety świat jest pełny różnych ludzi. Jedni
tylko płaczą i to są ci silni. Ale niektórzy, znaczna większość, już nie daje
rady. Poddaje się i zaczyna ból zwalczać bólem. To jest jedna z
najokropniejszych rzeczy jakie człowiek może sobie zrobić. Ale nikt nie zwraca
na to uwagi. Nikt. Ofiarami ludzkiej obojętności są nastolatki. Chłopcy i
dziewczyny. Tam nie ma podziału na płeć. I dorośli nie zwracają na to uwagi. No
bo przecież jakie może mieć problemy nastolatek? On nic nie wie o życiu! Lecz
to jest guzik prawda! Rozpacz, cierpienie i smutek są oprawcami młodych,
niewinnych ludzi. I nikt nie może temu zaprzeczyć. To jest prawdziwy defekt
ludzkości.
Po moim wybuchu wszyscy mnie
zostawili. Kiedy zostałam sama pozwoliłam sobie na rozmyślanie. Nic tutaj nie
miało sensu. Nic. Nie miało sensu, to że Daniel ze mną zerwał. To że miałam
ochotę umrzeć. Tak nie mogło być! Nie. Czułam się tak jakby nagle została
przeniesiona do innego świata. I postanowiłam to zmienić. Zero depresyjnych
rozmyślań. Zero myśli o śmierci i świecie beze mnie. Czas pokazać wszystkim kto
tu tak naprawdę rządzi.
***
Już od dobrej godziny nie spałam, ale
nie miałam ochoty pokazać tego Olkowi i Patrycji, którzy siedzieli przy mnie
już długi czas. Słyszałam ich rozmowy, słyszałam płacz Patki, słyszałam jej
obwinianie się, że to wszystko jest przez nią. Ale miałam to gdzieś. Owszem
podjęłam decyzję, że wezmę się za siebie, ale wcale nie miałam ochoty wszystkim
tłumaczyć co miał oznaczać mój wybuch. Moje serce pękało na tysiące
kawałeczków, jak słyszałam płacz Patrycji, ale nie miałam odwagi jej pocieszyć.
Bo co ja mogę wiedzieć o szczęściu? O życiu? Jeśli sama z nim nie wyrabiam. Nagle
moją uwagę przykuły ciche, bardzo ciche, słowa wypowiedziane przez Olka.
- Kochanie nie płacz! – szepnął już
nieźle wkurzony. Wiedziałam to. – Nic się nie dzieje – i kolejne słowa, jakie
wypowiedział były bardzo, bardzo ciche. – Agnieszka wariuje, nic jej już nie
pomoże. Przykro mi.
Jak on mógł! On! Ten, któremu zawsze
wierzyłam, ufałam! Jak on mógł coś takiego powiedzieć?! Czy on nie wie, jak
mnie to zraniło… I wtem zaczęłam płakać. Nie wiem dlaczego. I po co. Płakałam,
nie tak jak ostatnio, ale i tak moje oczy spuchły do niewiarygodnych rozmiarów.
I Olek nie zwrócił uwagi. Był obojętny, tak jakby wcale mnie nie znał. To był
kolejny cios poniżej pasa. Czy ja muszę wszystkich tracić? Czy ja kurwa jestem
trędowata?! Kiedy Pati ujrzała, że jej ukochany nic nie robi wstała z krzesła,
usiadła na moim łóżku i położyła dłoń na moim biodrze. Na bank coś to dało. Tak
jakby usłyszała moje myśli zabrała rękę, powiedziała do Olka cicho, że ma sobie
iść i położyła się obok mnie. Przewróciłam się z boku na plecy. Dziewczyna wyciągnęła
dłoń i dotknęła nią mojej. Splotłyśmy je razem. I wszystko wtedy wróciło.
Wspomnienia sprzed roku. Kiedy Olek zniknął Patrycja uważała, że to przez nią i
że on jej już nie kocha. Popadła w depresję. Nie chciała żyć. I nawet ja nie
mogłam jej pomóc. To mnie dobijało. Dobijał mnie fakt, że moja najlepsza
przyjaciółka cierpi, a ja jej nie mogę pomóc. Dobijał mnie fakt, że robiła
sobie krzywdę aby zapomnieć, jak bardzo ją boli fakt, że Olka nie ma. Chciałam
poczuć to co ona. Bardzo tego chciałam, więc raz spróbowałam tego co ona robiła
co noc. Wzięłam nóż z kuchni, zamknęłam się w łazience i zrobiłam kilka kresek
na nadgarstku. Z początku bolało, jak cholera, ale kiedy skończyłam poczułam
ulgę. Już nie czułam bólu, jaki towarzyszył mi codziennie. Był z siebie dumna,
że już nic mnie nie boli. Ale kiedy pokazałam to Patrycji ona dostała szału i
krzyczała na mnie. Była wkurzona na siebie. Nie na mnie, tylko na siebie. I
tamtego dnia zrozumiałam co się w niej dzieje. Zrozumiałam ten cały okropny
ból, jaki w niej siedział i postanowiłam, że nigdy już go nie poczuje. Wszytko
się zmieniło, kiedy Olek tak jakby nigdy nic pojawił się w moich drzwiach i
oświadczył, że wrócił tylko do miasta, ale w szkole nie będzie się uczył. Okej,
zrozumiałyśmy. I teraz kiedy leżymy razem, trzymając się za dłonie dochodzę do
wniosku, że obie cierpiałyśmy przez jednego faceta, który okazuje się zwykłym
dupkiem. Ale nie będę jej tego mówić, nie chcę aby do tego wróciła. Lecz
wiedziałam, że te słowa, które wypowiedział mnie zniszczyły. Ostatki mojej
normalności odeszły razem z Olkiem, który powinien z nami zostać i nas
przytulić, jak za dawnych czasów. Już na zawsze moje ,,ja” zniknęło z
powierzchni ziemi. Płakałam, ale już bezgłośnie. Nie chciałam aby Patka zaczęła
też płakać. Nagle do drzwi ktoś zapukał. Nic nie odpowiedziałyśmy. Jeśli czegoś
chce to wejdzie bez zaproszenia. Zapukał jeszcze kilka razy i odpuścił. Ale
zaraz po tym dało się słyszeć krzyki i śmiech. Drzwi otworzyły się z hukiem i
do pokoju wbiegł Janek, a za nim jego rodzice i dziadek, babcia z mamą i Izabel
i Marta z Katariną. Patrycja chciała zerwać się na równe nogi, ale powstrzymałam
ją chcąc aby się postawiła. Janek zatrzymał się przy łóżku i próbował
powstrzymać swojego dziadka. Niestety nic to nie dało. Krzyknął do mnie, żebym
uważała, ale miałam go gdzieś. Niech się dzieje co chce! Starszy pan podbiegł
do mnie i podniósł mnie za włosy do góry. Usłyszałam krzyk mamy i błaganie aby
mnie puścił. Janek zaczął kręcić głową i warczeć. Każdy odgrywał tu jakąś rolę.
Tylko ja nie miałam przydziału. Czas realizować swój plan. Wyobraziłam sobie,
że trzymająca moje włosy ręka wygina się w łuk. Jak pomyślałam, tak się stało.
Staruszek przeklną siarczyście, a ja opadłam na ziemię przy okazji gruchocząc
sobie kolano. Ale miałam to w dupie. Podniosłam się, wskazałam dłonią na
rodziców Janka i go samego i machnęłam po czym oni nie mogli się ruszać.
Spojrzałam na Izabel.
- Zadowolona? – spytałam, a kobieta patrzyła
na mnie przerażona. – Co strach obleciał? Przecież sama mi kazałaś pokazać kto
tu rządzi! – krzyknęłam i spiorunowałam zebranych wzrokiem. – Co tak patrzycie!
Oto ja! Agnieszka! Wasza kochana Aga! Nie poznajecie? Przecież to ja. –
spojrzałam na mamę i przekrzywiłam głowę. – Mamusiu? To ja Adzia! – przeniosłam
wzrok na Martę i Katarinę. – Dziewczyny? – następnie zwróciłam się do każdego z
nich. – Nie podobam się wam taka?! Powiedźcie! Proszę, zmienię to! A może
zmienię was?
Nikt mi nie odpowiedział. Zauważyłam
w drzwiach wszystkich moich młodych przyjaciół. Ich miny świadczyły o tym, że
widzieli wszystko dokładnie. Maja, Zuzia, Ala, Gustaw i Olek. Moi słodcy
towarzysze. Byli przerażeni i patrzyli na mnie, jak na zjawę. Odwróciłam głowę
i spojrzałam na Patrycje. Ona jedyna nie wyglądała na zaskoczoną. Ale widziałam
w jej oczach cos w stylu rozpaczy po utracie przyjaciółki. Byłam wkurwiona i tą
złość zamierzałam wyładować na Izabel. Wyobraziłam sobie, że przyciągam ja do
siebie i tak się stało. Sunęła po podłodze wbrew swojej woli. Widziałam w jej
oczach drwinę mieszaną ze strachem.
- Widzisz? – pokazałam ręką na
zebranych. – Widzisz? Oni się mnie boją! Boją! – zaśmiałam się, jak wariatka.
Było źle. – Nie cieszysz się? Przecież taki był twój cel! Chciałaś aby mnie
znienawidzili! – Nie uśmiechała się. Tak nie może być. – Uśmiechaj się! Śmiej!
– machnęłam dłonią, a usta Izabel wykrzywiły się w uśmiechu i po chwili zaczęła
rechotać. – Bardziej! – znów machnięcie i kobieta śmiała się, jak gdyby ktoś
opowiedział jej coś cholernie śmiesznego. – Chcesz? Opowiem im kim tak
właściwie jestem. Okej, zgadzasz się? Nawet jeśli nie to trudno.
Zarzuciłam ręką i Izabel poleciała na
krzesło stojące pod ścianą i usiadła na nim wbrew swojej woli. Uśmiechnęłam się
zadowolona ze swojej sztuczki, poprawiłam włosy, chrząknęłam i przekrzywiłam
głowę.
- Słuchajcie mnie wszyscy! –
krzyknęłam po czym obróciłam dłońmi, żeby każda głowa w pomieszczeniu mnie
ujrzała. Każde uszy w szkole mnie usłyszały. Każdy biały czarownik słyszał moje
słowa. Zaklaskałam w dłonie i wiedziałam, że już wszyscy tylko czekają, aż coś
powiem. – Jestem Agnieszka Leokadia Zalewska! Znacie mnie! To ja miałam
uratować akademię przed czarnymi. Ja miałam być waszym wybawcą. Ale nikt z was
mnie nie spytał kim tak naprawdę jestem. Otóż posłuchajcie mojej historii! –
chrząknęłam i przybrałam poważny wyraz twarzy. – Urodziłam się trzynastego
lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego, o godzinie
czternastej piętnaście. Moimi rodzicami są Maria Zalewska i Eryk Zalewski, a
babcią Kazimierza Carr. W wieku dziewiętnastu lat straciłam ojca. Z naciskiem
na słowo ,,straciłam”. Wszyscy myśleliśmy, że on nie żyje tylko dlatego bo nie
znaleźliśmy jego ciała na miejscu zbrodni. I przez pięć lat myślałam, że mój
ojciec nie żyje. Sześć miesięcy temu zaczęła się moja przemiana. Wszyscy myśleliśmy,
że to będzie przemiana normalnej dziewczyny, z normalnej białej rodziny. Też
tak myślałam. Lecz po pewnym czasie w akademii pojawił się list do mnie, że
będę następczynią samej Izabel. Nie wierzyłam w to. Lecz, jak się później
okazało inni wierzyli. Zostałam porwana przez likantrpów. Tam zostałam
oszpecona. Ale to nic. Po powrocie zaczęłam odkrywać swoje moce. Oczywiście
wcale to nie był początek. Moim początkiem była śmierć Edmunda, naszego
bibliotekarza. To był mój początek z magią stopnia niewyobrażalnego. I teraz
potrafię robić rzeczy, o których nawet nie śnicie. – przerwałam i uśmiechnęłam
się jadowicie. – To ja Agnieszka Leokadia Zalewska. Jestem waszą nową przywódczynią!
Czas zacząć zabawę w berka z czarnymi!
Zapragnęłam usłyszeć reakcję każdego
białego czarownika, który nie był w tym pomieszczeniu. Słyszałam protesty,
drwiące uwagi, pełne zachwytu jęknięcia, radosny śmiech i krzyk zadowolenia. I
gdzieś tam był głos, który współgrał z trzema innymi. Słowa dokładnie te same:
,,Jezu… Co ona zrobiła!”. Wypowiedziały to cztery bardzo ważne osoby. Daniel,
Dylan, Iga i tato. Oni też mnie słyszeli pomimo czarów ochronnych założonych
przez Adama. Cieszyłam się, jak głupia. Wróciłam do rzeczywistości i
rozejrzałam się po zebranych. Na ich twarzach krył się smutek, zaskoczenie,
rozpacz, nutka drwiny i zdziwienia. Zrzuciłam czar, który był moim mikrofonem
do umysłów białych i przybrałam uśmiech seryjnego mordercy. Spojrzałam na
rodziców Janka, przesunęłam wzrok na niego. Nie zwracałam na niego uwagi przez
całą moją przemowę i całe to głupie przedstawienie. Widziałam, że się mnie
cholernie boi. Ale pewna część jego walczyła o to że mnie kocha i nic go to nie
obchodzi, czy zwariowałam czy nie. Słodkie. Przeniosłam się na babcię i mamę.
Gdy zauważyły mój wzrok odwróciły twarze. Trudno się mówi. Nadszedł czas na
moich przyjaciół. Nie miałam odwagi na nich patrzeć bo wiedziałam, że mają
mętlik w głowach i nie wiedzą o co chodzi. Okej, rozumiem. Na koniec zostawiłam
sobie Izabel. Spodziewałam się, że po moim ujawnieniu się będzie zadowolona,
ale ona tylko do mnie żywiła urazę za to, że zwariowałam. Och, doprawdy?
- Zwariowałam, Izabel? – spytałam głosem
pełnym drwiny. – Uważasz, że zwariowałam?
- Tak, głupia dziewczyno! – krzyknęła
i aż poczerwieniała ze złości. – Myślisz, że teraz każdy będzie ci się kłaniał?
Że każdy będzie cię kochał?! Nie! Nie, każdy będzie cię traktował, jak
dziwactwo! Wybryk natury! I co z tego, że będziesz ich przywódcą?! Oni i tak już
zawsze będą się ciebie bać! Zawsze! Niezależnie, czy jesteś ich córką, siostrą,
kochanką, małżonką, przyjaciółką, czy bratową! Zawsze będziesz dziwolągiem,
którego należy się bać! Rozumiesz?!
- Oczywiście, że rozumiałam. Nawet
miałam na celu to aby mnie tak traktowali. Ta moja przemowa była tylko dlatego,
że chciałam abyście mnie znienawidzili! – krzyknęłam do zebranych. – Nie chciałam
aby ktoś mnie pokochał i ucierpiał przez moją głupotę! Dlatego was odstraszam!
I tym wszystko zepsułam! Wszystko! Każdy
z nich odetchnął z ulgą. Oczywiście mogłam im wymazać pamięć, ale co to by
miało na celu? Wolałam nie mieć tajemnic przed osobami, które kocham nad życie.
Nie, co to, to nie. I nagle dopadła mnie myśl, że nic nie robimy w kierunku aby
uratować chłopców, Igę i tatę. Nic. Tak nie może być!
- Posłuchajcie mnie, teraz mówię bardzo
poważnie. – zaczęłam i przejechałam po twarzy dłonią. – Nic nie robimy w
kierunku uratowania naszych z rąk czarnych. Nie żebym miała, jakieś pretensje,
ale przydałoby się coś zaplanować, nie sądzicie?
Każdy dorosły spojrzał na mnie, jak
na wariatkę. To już nie pierwszy raz dzisiaj. Ale kiedy zrozumieli, że mówię
poważnie też zaczęli się nad tym zastanawiać. W końcu powiedzieli, że mam się
ogarnąć i przyjść do zniszczonej biblioteki za godzinę. Dobrze.
***
Po półgodzinnym prysznicu, przebrałam
się w czyste, rzadko noszone jeansy i ciemno różowy sweterek, spięłam włosy w
luźny kok i ruszyłam w stronę biblioteki. Wszystkie wspomnienia związane z nią
pojawiły się z nienacka. Pierwsza scena zazdrości Daniela, długie, smutne
pogawędki z Edmundem i wiele smutnych przemyśleń pomiędzy starymi regałami. Nie
zdawałam sobie sprawy, że to już minęło i nie wróci i że bardzo mi tego będzie
brakować. Przyśpieszyłam kroku i kiedy byłam przy drzwiach ktoś zza nich je
pchnął i przy okazji przywalił mi nimi w czoło. Zaczęłam kląć i krzyczeć.
Wszyscy z środka się zlecieli przerażeni moimi krzykami. Kiedy już wszyscy
zebrali się wokół mnie i mojego drzwiowego zdołałam podnieść głowę i obejrzeć
napastnika. Była to dziewczyna o długich złotych włosach, ogromnych zielonych
oczach, pełnych czerwonych ustach i figury modelki. No, cholera ideał! A no i
zapomniałam wspomnieć, że jest wysoka.
- Przepraszam! – krzyknęła i złapała
się za głowę. Co? – Jestem taką niezdarą! Mam Na imię Amanda i jeszcze raz
bardzo cię przepraszam!
Co? Amanda? Złapała za głowę? Co?
Spojrzałam na zebranych i jedyną osobą, która mogła mi to racjonalnie
wytłumaczyć był Janek. Uniosłam brwi i spojrzałam w kierunki blondynki.
- Amanda była siostrą Diany. –
powiedział. Skąd on wie kim była Diana? – Bo to była moja znajoma i bardzo przeżyłem
jej śmierć. – Okej, ale co tu robi ta Amanda? – Amanda będzie nam pomagać w zaprojektowaniu
biblioteki…
Nie powiedział nic dalej bo Amanda
rzuciła się w jego kierunku i się do niego przylepiła.
- Kotku, zapomniałeś dodać, że jestem
twoją narzeczoną!
Co? Co?! Spojrzałam pytająco na Janka
i ujrzałam w jego oczach niechęć skierowaną do Amandy i rozpacz do tego, że się
dowiedziałam.
- Tak. Amanda to moja narzeczona. –
przerwał i posłał mi przepraszający uśmiech. – Bierzemy ślub za miesiąc.
O kur*a
OdpowiedzUsuńInaczej tego się nie da opisać
awruk ;p i popieram kom. wyżej
OdpowiedzUsuńCo? Co? Co? Już nie lubię Janka, co za podły typ. Jak on mógł ją tak wykiwać? Co do Agi, uwielbiam ją coraz bardziej. Pokazała, że ma klasę i styl, pokazała prawdziwą siebie. I o to chodziło!
OdpowiedzUsuńCzemu ja nie znałam twojego bloga wcześniej? Teraz mam dużo do nadrabiania :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział czekam czytam z oczekiwanie na następne ♥
OdpowiedzUsuń