Rozdział 19
- Co rozumiesz przez słowa: ,,Przyszliśmy cię zabrać do naszego wodza. Coś
zakłóca spokój. Tym czymś jesteś ty.”? – spytałam, a facet stojący
przede mną przechylił głowę w prawo, tak jak to czasem robi Maja.
- Rozumiem
to, że właśnie cię stąd zabieram do naszej jaskini – odpowiedział z uśmiechem.
Daniel
gwałtownie nabrał powietrza i zaczął wrzeszczeć. Wszystko potoczyło się w
prędkości światła. Dwójka likantropów rzuciła się na niego z pazurami i zębami,
a ja zaczęłam czuć dziwne mrowienie w dłoniach. Spojrzałam na nie. One się
paliły. Dłonie należące do Igi stały w płomieniach. Spanikowana zaczęłam w nie
dmuchać aby ugasić chociaż trochę płomienie. Lecz to nic nie dało. Nagle na
ręce spadła garstka piasku i ogień zniknął. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na
Daniela. Jego bliźniak i mój tato odciągnęli od niego dwójkę chłopaków. Śmiało
można było uznać, że już jest wszystko w normie. Niestety tak nie było. Facet,
który stał przede mną przypomniał o sobie w nieco za bardzo brutalny sposób,
chwycił mnie za włosy i podciągnął do góry. Co było najdziwniejsze ja nic nie
poczułam. Spojrzałam mu w oczy, były brązowe. Nie był to brąz, jaki widywałam u
ludzi i czarownic. Był to brąz o, można powiedzieć, czekoladowej barwie. To
było niezwykłe. Przeniosłam wzrok na jego usta i od razu przypomniałam sobie
kim on jest, z jego ust wystawał równy, rząd kłów. Bardzo ostrych kłów.
Wiedziałam, że jeśli wilkołak jest zły jest zdolny do wszystkiego, a oznakami
jego wściekłości były nadnaturalnie mocny kolor oczu i kły widoczne nawet na
pierwszy rzut oka. Było bardzo źle. Żeby odwlekać to co było uniknione uśmiechnęłam
się przyjaźnie i dłonią przetarłam oczy.
- Jak masz
na imię? – spytałam, a on spojrzał na mnie wzrokiem mającym mi uświadomić, że
to powinno mnie najmniej obchodzić. – Pytam, bo chciałabym wiedzieć kto
zamierza umrzeć z moich rąk.
Po tych
słowach wszystkie likantropy, które znajdowały się wokół mnie zaczęły się
okropnie śmiać. Tak się bawimy? No to dobrze. Widziałam, że facet, który mnie
trzyma za włosy nie zwracał na mnie większej uwagi, więc mu porządnie
przywaliłam w splot słoneczny nogami. Puścił mnie i zgiął się w pół
przeklinając okropnie. Zaśmiałam się i naplułam mu w twarz. A niech ma.
Nic więcej
nie zdarzyłam zrobić, bo przeniosło mnie z powrotem do mojego pokoju. Moje
dłonie już się nie paliły, a ja leżałam na łóżku. Nade mną pochylała się twarz
Olka, była okropnie poważna. Ojoj, chyba go troszkę przestraszyłam. Nie
zastanawiając się długo podniosłam rękę i pogłaskałam go po policzku. On
potrząsnął głową i się uśmiechnął. Był szczęśliwy. Cóż jeśli tak lubi.
- Aga –
zaczął cicho i jeszcze bardziej się uśmiechnął. – Żyjesz… Myślałem, że byłaś
jeszcze za słaba i że to zaklęcie cię zabiło – powiedział i z jego twarzy znikł
uśmiech. – Kiedy twoje dłonie zaczęły się palić ty po prostu odleciałaś.
Byliśmy z Zuzą w szoku, ale to wtedy było jeszcze nic. Chwilę później ogień
zaczął przemieszczać się w górę i w górę. Po dobrej minucie stanęłaś cała w
płomieniach. – przerwał krzywiąc się. – Momentalnie pobiegłem po wodę i wylałem
ją na ciebie. Jak się okazało byłaś cała i zdrowa. Ani trochę nie było widać,
że właśnie zgasiłem na tobie ogień. – jego czy zalśniły. On płakał. – Zuzia sprawdziła
czy masz puls. Nie było go… Nie było. Po prostu zniknął. Nie oddychałaś, nie
było pulsu. Kiedy tobą potrząsałem ty byłaś wiotka, jak stara lalka. I
najgorsze było to, że byłaś lodowata.
Zaczął
szlochać. Jeszcze nigdy nie widziałam, jak on płakał. Owszem widziałam, jak
pojedyncze łzy spływały po jego policzkach, ale to by było na tyle.
- Olek…
Ale ja żyję, spokojnie.
Było tak
jakby on wcale mnie nie słyszał. Zaczął kręcić głową, a jego twarz wykrzywił
grymas wkurzenia.
-
Przeniosłem cię na łóżko i przykryłem wszystkim co znalazłem w pokoju, żeby cię
ogrzać. Uświadomiłem sobie, że nie dam rady bez ciebie żyć. Myślałem, że robisz
tylko mi i Zuzi taki okrutny żart. Mówiłem jej to, ale ona mnie zignorowała.
Ułożyła twoje włosy na poduszce, ręce złożyła na brzuchu, pocałowała cię w
czoło i wyszła z pokoju. Byłem na nią okropnie wkurwiony. Dlaczego kurwa cię
zostawiła skoro ty nie żyłaś?! Dlaczego?! Kiedy tak rozmyślałem i płakałem
tobie na chwilę powrócił oddech. Nie mogłem w to uwierzyć. A może nie chciałem.
Ale ty nie otworzyłaś oczu, ani się nie poruszyłaś. Przyglądałem się tobie
bardzo dokładnie, tak jakbym myślał, że zapadniesz się za moment pod ziemię. I
wtedy – przerwał i spojrzał na mnie. – i wtedy spod twoich powiek wypłynęły łzy,
a na twarzy pojawił się uśmiech. Byłem zszokowany, ale zarazem uradowany, że
żyjesz. I po tym znów straciłaś oddech. Zacząłem krzyczeć, bić pięściami w
twoją klatkę piersiową. Chciałem, żebyś wróciła. Ale tak się nie stało.
Podniósł się
z krzesła i zaczął krążyć w kółko po pokoju. Chciałam coś do niego powiedzieć,
ale nagle w pokoju pojawiła się Zuza wraz z moją mamą. Obie były zapłakane,
opuchnięte i trzymały w dłoniach chusteczki. Aha? Czyli dla nich już nie żyję i
mnie opłakują? No pięknie. Kiedy mama zauważyła moje otwarte oczy i uśmiech na
moich wargach rzuciła chusteczkę i podbiegła do mojego łóżka, sięgnęła po moją
dłoń i pocałowała czubki moich palców, tak jak robią dżentelmeni witając kobietę.
Spojrzała na mnie zdziwiona. O co znowu chodzi?
- Mamo –
zaczęłam cicho. – o co chodzi? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
-
Myślałam, że nie żyjesz – powiedziała z wyrzutem. Czyli mnie o to obwinia? – Tak mi powiedziała Zuzanna.
Okej pomylili się z Olkiem, rozumiem. Ale powiedz mi, dlaczego masz takie zimne
dłonie?
Co? Zimne
dłonie? No ja nic nie czuję. W mgnieniu oka po słowach mamy Olek i Zuza
znaleźli się przy nas i zaczęli mnie obmacywać. Oboje spojrzeli po sobie. O co
do cholery chodzi?
- Aga. –
tym razem odezwała się Zuza. – Czujesz się jakoś dziwnie? Coś cię boli? Jest ci
zimno?
- Nie.
Niby czemu miałoby tak być?
Niestety nie dostałam odpowiedzi, bo do pokoju przez
okno wpadła dziwna butelko podobna rzecz i film mi się urwał.
***
Obudziło
mnie potrząsanie moją ręką. Nie otworzyłam oczu bo wyczułam zapach mokrego psa.
Jestem u likantropów. No to pięknie. Dłoń, który uczepiła się mojej ręki
została oderwana. Nagle ktoś zaczął mówić.
- Ale ona
lodowata – powiedział gruby, niski głos. – Powinna się grubiej ubierać, albo
iść do jakiegoś doktora czy coś.
-
Oszalałeś?! – odszepnął mu tym razem wysoki, miękki głos. – Czarownice takie
są. Oziębłe i szalone.
- Skąd
wnioskujesz, że ona jest szalona.
- Oj no po
prostu to wiem i tyle!
Zaczęłam
się śmiać i niestety tym się zdradziłam. Siłą rzeczy musiałam otworzyć oczy.
Ujrzałam nad sobą aniołki barokowe. Em, że co? Mój śmiech przybrał na sile i
miękki głos powiedział do drugiego: ,,Mówiłam ci, że ona jest szalona.”. Przez
te słowa zaczęłam płakać ze śmiechu. To było okropnie zabawne nie wiem nawet
dlaczego. Po prostu było.
- Musicie być
tacy zabawni – zaczęłam nadal dławiąc się śmiechem. – I dlaczego, skoro jestem
u wilkołaków, na suficie są słodziutkie aniołki barokowe?
- Bo tak
jest milej – odrzekł mi miękki głos nieco skrępowany. – Mogłabyś się podnieść?
Hm, czy mogłabym
się podnieść? Oczywiście, że tak. Podniosłam się i rozejrzałam wokół. Było tu
nawet całkiem przytulnie. Ściany były wymalowane we kwiatowo – zwierzęce wzory.
Wszystko ociekało złotem tak jak za czasów Marii Antoniny. Spojrzałam na moich
towarzyszy. Był to duży, gruby facet o blond włosach obciętych na jeżyka i
zgrabna dziewczyna o różowej czuprynie. Wyglądali na miłych i byli do siebie
bardzo podobni.
- Jak
macie na imię? – spytałam, a dziewczyna spojrzała na mnie, jak na kosmitkę.
- Ja mam
na imię Angus, a to jest Katarina – powiedział blondyn z miłym uśmiechem. –
Miło nam poznać.
Uśmiechnęłam
się do niego i pomachałam ręką.
- Mnie też
miło poznać – odrzekłam. – Jesteście rodzeństwem?
- Tak –
mruknął Angus. – Kati jest moją młodszą siostrą, co wcale nie oznacza, że jest
głupsza i mniej odpowiedzialna…
- Angus! –
przerwała mu Katarina. – Ona jest więźniem! Nie możesz jej tego mówić.
Angus
zrobił skruszoną minę i puścił do mnie oczko.
- Ale ona
jest taka miła. I poza tym zadała mi pytanie, a na pytania się odpowiada.
- Spokojnie.
Nic wam nie zrobię. Naprawdę…
Niestety
nie skończyłam, bo do pokoju wszedł chłopak o kruczoczarnych włosach. Był
przystojny. W dłoni trzymał skarpetki i przyglądał się im, jakby były co
najmniej kotem o różowym futrze. Zaczął mówić nadal przyglądając się skarpetkom.
-
Katarino, dlaczego mam skarpetki Marty? – spytał i rzucił je w stronę Angusa. –
I dlaczego w moim pokoju pachnie lawendą?
Odwrócił się
w naszą stronę i jego wzrok zatrzymał się na mnie. Teraz mogłam się mu
dokładniej przyjrzeć. Miał oczy koloru lapis – lazuli, cerę śnieżnobiałą, usta
intensywnie różowe. Był umięśniony, widać to było po jego koszulce. Miał
posturę biegacza, był wysoki. I patrzył na mnie. A dokładnie na moje usta.
-
Katarino? – zaczął cichym, drżącym głosem. – Kim jest ta piękna niewiasta?
Mmm "piękna niewiasta"....
OdpowiedzUsuńMmm...
Luuubie....
A rozdziała jak zwykle świetny!
Supcio ;* ale skont imię Katarina co hmm? (ok wiem) Jak zwykle rozdział świetny :*
OdpowiedzUsuńPs. Ubieram w czwartek sukienkę w kwiatki kolorowe :*
*skąd Guzik ;*
UsuńWiesz? Bo ja nie wiem. Ano to super. Ja ubiorę tą czarną w kwiatki *tak zwyczajnie)