sobota, 2 maja 2015

Rozdział 19



Rozdział 19



- Co rozumiesz przez słowa: ,,Przyszliśmy cię zabrać do naszego wodza. Coś zakłóca spokój. Tym czymś jesteś ty.”? – spytałam, a facet stojący przede mną przechylił głowę w prawo, tak jak to czasem robi Maja.

- Rozumiem to, że właśnie cię stąd zabieram do naszej jaskini – odpowiedział z uśmiechem.

Daniel gwałtownie nabrał powietrza i zaczął wrzeszczeć. Wszystko potoczyło się w prędkości światła. Dwójka likantropów rzuciła się na niego z pazurami i zębami, a ja zaczęłam czuć dziwne mrowienie w dłoniach. Spojrzałam na nie. One się paliły. Dłonie należące do Igi stały w płomieniach. Spanikowana zaczęłam w nie dmuchać aby ugasić chociaż trochę płomienie. Lecz to nic nie dało. Nagle na ręce spadła garstka piasku i ogień zniknął. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Daniela. Jego bliźniak i mój tato odciągnęli od niego dwójkę chłopaków. Śmiało można było uznać, że już jest wszystko w normie. Niestety tak nie było. Facet, który stał przede mną przypomniał o sobie w nieco za bardzo brutalny sposób, chwycił mnie za włosy i podciągnął do góry. Co było najdziwniejsze ja nic nie poczułam. Spojrzałam mu w oczy, były brązowe. Nie był to brąz, jaki widywałam u ludzi i czarownic. Był to brąz o, można powiedzieć, czekoladowej barwie. To było niezwykłe. Przeniosłam wzrok na jego usta i od razu przypomniałam sobie kim on jest, z jego ust wystawał równy, rząd kłów. Bardzo ostrych kłów. Wiedziałam, że jeśli wilkołak jest zły jest zdolny do wszystkiego, a oznakami jego wściekłości były nadnaturalnie mocny kolor oczu i kły widoczne nawet na pierwszy rzut oka. Było bardzo źle. Żeby odwlekać to co było uniknione uśmiechnęłam się przyjaźnie i dłonią przetarłam oczy.

- Jak masz na imię? – spytałam, a on spojrzał na mnie wzrokiem mającym mi uświadomić, że to powinno mnie najmniej obchodzić. – Pytam, bo chciałabym wiedzieć kto zamierza umrzeć z moich rąk.

Po tych słowach wszystkie likantropy, które znajdowały się wokół mnie zaczęły się okropnie śmiać. Tak się bawimy? No to dobrze. Widziałam, że facet, który mnie trzyma za włosy nie zwracał na mnie większej uwagi, więc mu porządnie przywaliłam w splot słoneczny nogami. Puścił mnie i zgiął się w pół przeklinając okropnie. Zaśmiałam się i naplułam mu w twarz. A niech ma.



Nic więcej nie zdarzyłam zrobić, bo przeniosło mnie z powrotem do mojego pokoju. Moje dłonie już się nie paliły, a ja leżałam na łóżku. Nade mną pochylała się twarz Olka, była okropnie poważna. Ojoj, chyba go troszkę przestraszyłam. Nie zastanawiając się długo podniosłam rękę i pogłaskałam go po policzku. On potrząsnął głową i się uśmiechnął. Był szczęśliwy. Cóż jeśli tak lubi.

- Aga – zaczął cicho i jeszcze bardziej się uśmiechnął. – Żyjesz… Myślałem, że byłaś jeszcze za słaba i że to zaklęcie cię zabiło – powiedział i z jego twarzy znikł uśmiech. – Kiedy twoje dłonie zaczęły się palić ty po prostu odleciałaś. Byliśmy z Zuzą w szoku, ale to wtedy było jeszcze nic. Chwilę później ogień zaczął przemieszczać się w górę i w górę. Po dobrej minucie stanęłaś cała w płomieniach. – przerwał krzywiąc się. – Momentalnie pobiegłem po wodę i wylałem ją na ciebie. Jak się okazało byłaś cała i zdrowa. Ani trochę nie było widać, że właśnie zgasiłem na tobie ogień. – jego czy zalśniły. On płakał. – Zuzia sprawdziła czy masz puls. Nie było go… Nie było. Po prostu zniknął. Nie oddychałaś, nie było pulsu. Kiedy tobą potrząsałem ty byłaś wiotka, jak stara lalka. I najgorsze było to, że byłaś lodowata.

Zaczął szlochać. Jeszcze nigdy nie widziałam, jak on płakał. Owszem widziałam, jak pojedyncze łzy spływały po jego policzkach, ale to by było na tyle.

- Olek… Ale ja żyję, spokojnie.

Było tak jakby on wcale mnie nie słyszał. Zaczął kręcić głową, a jego twarz wykrzywił grymas wkurzenia.

- Przeniosłem cię na łóżko i przykryłem wszystkim co znalazłem w pokoju, żeby cię ogrzać. Uświadomiłem sobie, że nie dam rady bez ciebie żyć. Myślałem, że robisz tylko mi i Zuzi taki okrutny żart. Mówiłem jej to, ale ona mnie zignorowała. Ułożyła twoje włosy na poduszce, ręce złożyła na brzuchu, pocałowała cię w czoło i wyszła z pokoju. Byłem na nią okropnie wkurwiony. Dlaczego kurwa cię zostawiła skoro ty nie żyłaś?! Dlaczego?! Kiedy tak rozmyślałem i płakałem tobie na chwilę powrócił oddech. Nie mogłem w to uwierzyć. A może nie chciałem. Ale ty nie otworzyłaś oczu, ani się nie poruszyłaś. Przyglądałem się tobie bardzo dokładnie, tak jakbym myślał, że zapadniesz się za moment pod ziemię. I wtedy – przerwał i spojrzał na mnie. – i wtedy spod twoich powiek wypłynęły łzy, a na twarzy pojawił się uśmiech. Byłem zszokowany, ale zarazem uradowany, że żyjesz. I po tym znów straciłaś oddech. Zacząłem krzyczeć, bić pięściami w twoją klatkę piersiową. Chciałem, żebyś wróciła. Ale tak się nie stało.

Podniósł się z krzesła i zaczął krążyć w kółko po pokoju. Chciałam coś do niego powiedzieć, ale nagle w pokoju pojawiła się Zuza wraz z moją mamą. Obie były zapłakane, opuchnięte i trzymały w dłoniach chusteczki. Aha? Czyli dla nich już nie żyję i mnie opłakują? No pięknie. Kiedy mama zauważyła moje otwarte oczy i uśmiech na moich wargach rzuciła chusteczkę i podbiegła do mojego łóżka, sięgnęła po moją dłoń i pocałowała czubki moich palców, tak jak robią dżentelmeni witając kobietę. Spojrzała na mnie zdziwiona. O co znowu chodzi?

- Mamo – zaczęłam cicho. – o co chodzi? Dlaczego tak na mnie patrzysz?

- Myślałam, że nie żyjesz – powiedziała z wyrzutem. Czyli mnie o  to obwinia? – Tak mi powiedziała Zuzanna. Okej pomylili się z Olkiem, rozumiem. Ale powiedz mi, dlaczego masz takie zimne dłonie?

Co? Zimne dłonie? No ja nic nie czuję. W mgnieniu oka po słowach mamy Olek i Zuza znaleźli się przy nas i zaczęli mnie obmacywać. Oboje spojrzeli po sobie. O co do cholery chodzi?

- Aga. – tym razem odezwała się Zuza. – Czujesz się jakoś dziwnie? Coś cię boli? Jest ci zimno?

- Nie. Niby czemu miałoby tak być?

Niestety  nie dostałam odpowiedzi, bo do pokoju przez okno wpadła dziwna butelko podobna rzecz i film mi się urwał.



***



Obudziło mnie potrząsanie moją ręką. Nie otworzyłam oczu bo wyczułam zapach mokrego psa. Jestem u likantropów. No to pięknie. Dłoń, który uczepiła się mojej ręki została oderwana. Nagle ktoś zaczął mówić.

- Ale ona lodowata – powiedział gruby, niski głos. – Powinna się grubiej ubierać, albo iść do jakiegoś doktora czy coś.

- Oszalałeś?! – odszepnął mu tym razem wysoki, miękki głos. – Czarownice takie są. Oziębłe i szalone.

- Skąd wnioskujesz, że ona jest szalona.

- Oj no po prostu to wiem i tyle!

Zaczęłam się śmiać i niestety tym się zdradziłam. Siłą rzeczy musiałam otworzyć oczy. Ujrzałam nad sobą aniołki barokowe. Em, że co? Mój śmiech przybrał na sile i miękki głos powiedział do drugiego: ,,Mówiłam ci, że ona jest szalona.”. Przez te słowa zaczęłam płakać ze śmiechu. To było okropnie zabawne nie wiem nawet dlaczego. Po prostu było.

- Musicie być tacy zabawni – zaczęłam nadal dławiąc się śmiechem. – I dlaczego, skoro jestem u wilkołaków, na suficie są słodziutkie aniołki barokowe?

- Bo tak jest milej – odrzekł mi miękki głos nieco skrępowany. – Mogłabyś się podnieść?

Hm, czy mogłabym się podnieść? Oczywiście, że tak. Podniosłam się i rozejrzałam wokół. Było tu nawet całkiem przytulnie. Ściany były wymalowane we kwiatowo – zwierzęce wzory. Wszystko ociekało złotem tak jak za czasów Marii Antoniny. Spojrzałam na moich towarzyszy. Był to duży, gruby facet o blond włosach obciętych na jeżyka i zgrabna dziewczyna o różowej czuprynie. Wyglądali na miłych i byli do siebie bardzo podobni.

- Jak macie na imię? – spytałam, a dziewczyna spojrzała na mnie, jak na kosmitkę.

- Ja mam na imię Angus, a to jest Katarina – powiedział blondyn z miłym uśmiechem. – Miło nam poznać.

Uśmiechnęłam się do niego i pomachałam ręką.

- Mnie też miło poznać – odrzekłam. – Jesteście rodzeństwem?

- Tak – mruknął Angus. – Kati jest moją młodszą siostrą, co wcale nie oznacza, że jest głupsza i mniej odpowiedzialna…

- Angus! – przerwała mu Katarina. – Ona jest więźniem! Nie możesz jej tego mówić.

Angus zrobił skruszoną minę i puścił do mnie oczko.

- Ale ona jest taka miła. I poza tym zadała mi pytanie, a na pytania się odpowiada.

- Spokojnie. Nic wam nie zrobię. Naprawdę…

Niestety nie skończyłam, bo do pokoju wszedł chłopak o kruczoczarnych włosach. Był przystojny. W dłoni trzymał skarpetki i przyglądał się im, jakby były co najmniej kotem o różowym futrze. Zaczął mówić nadal przyglądając się skarpetkom.

- Katarino, dlaczego mam skarpetki Marty? – spytał i rzucił je w stronę Angusa. – I dlaczego w moim pokoju pachnie lawendą?

Odwrócił się w naszą stronę i jego wzrok zatrzymał się na mnie. Teraz mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał oczy koloru lapis – lazuli, cerę śnieżnobiałą, usta intensywnie różowe. Był umięśniony, widać to było po jego koszulce. Miał posturę biegacza, był wysoki. I patrzył na mnie. A dokładnie na moje usta.

- Katarino? – zaczął cichym, drżącym głosem. – Kim jest ta piękna niewiasta?

3 komentarze:

  1. Mmm "piękna niewiasta"....
    Mmm...
    Luuubie....
    A rozdziała jak zwykle świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Supcio ;* ale skont imię Katarina co hmm? (ok wiem) Jak zwykle rozdział świetny :*
    Ps. Ubieram w czwartek sukienkę w kwiatki kolorowe :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *skąd Guzik ;*
      Wiesz? Bo ja nie wiem. Ano to super. Ja ubiorę tą czarną w kwiatki *tak zwyczajnie)

      Usuń